PRIMA APRILIS
Przecież wcale tego nie chciał. To miał być żart, jeden z wielu, z których matka się zawsze zaśmiewała. Opowiadała wszystkim znajomym, jak to rozśmiesza ją do łez odkąd się urodził. No, będzie tego już z górą czterdzieści lat. Kiedy ojciec się od nich wyprowadził, tylko on jej został i tylko jemu na niej zależało. Tak mówiła. Mówiła też, że serce by jej pękło, gdyby się kiedyś chciał ożenić. Żadna kobieta nie dbała by tak o niego. Żadna nie doceniła by wdzięku, inteligencji, a przede wszystkim poczucia humoru, które niewątpliwie po niej odziedziczył. Był takim radosnym dzieckiem. W szkole nie uczył się najlepiej, ale zawsze potrafił rozbroić nauczycieli, robiąc te swoje śmieszne miny i jakoś wszystko mu uchodziło na sucho.
W pracy ciągle robił kolegom psikusy, a że nie znali się na żartach, przestano go w końcu zapraszać na wspólne wypady na piwo. Pewnie z obawy, że blado przy nim wypadną. Kiedyś założył sobie taki zeszyt, w którym notował wszystkie zasłyszane dowcipy. Teraz miał tych zeszytów szesnaście. Tematycznie posegregowane. Dwa - na babę, co przyszła do lekarza, trzy – na góralskie, kolejne dwa – o blondynkach. Pozostałe mniej lubił, ale wszystkie sumiennie prowadził. To była matki ulubiona lektura. Kiedy musiał wyjechać na dzień lub dwa, zostawiał jej te zeszyty, a ona czytała zaśmiewając się i jakoś ten czas bez niego mniej się jej wtedy dłużył. Teraz, jak co roku, ostatniego dnia marca, jego złośliwy szef, wysłał go na trzy dni do Poznania. Przecież wie, ile Prima Aprilis dla niego znaczy. To najważniejszy dzień w roku. Dokąd nie zaczął pracować w tej firmie, zawsze robili sobie z matką psikusy, prześcigając się w pomysłowości. W tym roku znowu go miało nie być w domu pierwszego kwietnia i nie mógł znieść tej myśli. Wieczorem, w przeddzień wyjazdu, kiedy matka już spała, podłączył wszystko co metalowe w kuchni do prądu. Znał się trochę na tym, wiec z łatwością stworzył niewidzialną na pierwszy rzut oka instalację. I tak pod prądem był kran i zlew, i nawet klamka w ubikacji. Ubaw miał po pachy. Już wyobrażał sobie, jak matka rano, co rusz podskakuje, bo czego się dotknie, to kopie. Ależ się będą śmiali, kiedy wróci i ona mu wszystko opowie. Nie sądził tylko, że jej stare serce okaże się tak słabe, że tego żartu nie przetrzyma. Siedzi tu teraz na szpitalnym stołeczku i trzyma ją za rękę. Lekarz nie daje większych szans, ale kto wie, może on tak tylko żartuje? Przecież dzisiaj Prima Aprilis. To może na poprawę humoru opowie jej dowcip o babie, co przyszła do lekarza…