Korzenie
Jestem stąd, ale i stamtąd. Wszędzie gdzie jest mi dobrze, jest mi po prostu dobrze. W miejscach przyjaznych, pięknych i tych brzydkich, ale w danym momencie moich. Mieszkałam w kilku krajach, bywałam w wielu i jak w znanej piosence, która kończy się nieparlamentarnym zwrotem „Byłam w Rio, byłam w Baio, byłam nawet na Hawaio, wszystko ch…”. Wszędzie tam byłam u siebie. Kosmopolityzm? Nic podobnego! Czuję się za to pełnoprawną obywatelką kosmosu i staram się przestrzegać praw w nim rządzących. Wierzę jednak w uniwersalne wartości przekazywane nam przez rodzinę i środowisko, w którym dorastaliśmy, które nas kształtowało.
Wierzę również z całą pewnością w geny. To one odpowiadają za nasze wybory, porażki i zwycięstwa. Jaki mamy na nie wpływ? Niewielki. Może wybór partnera, materiału genetycznego dla naszych dzieci? A co z miłością? Czy wygrywa z rozsądkiem? Prawie zawsze! Więc tworzą się wciąż nowe odnogi tych korzeni, poplątanych z genami, bo natura zawsze znajdzie sposób by przemycić po swojemu uniwersalizm.
Jestem z kosmosu, ale nie kosmitką, w końcu większość życia spędziłam w Polsce. Tu się urodziłam, stąd są moi rodzice i dziadkowie. Mało jednak we mnie polskiej krwi. Poczynając już od pradziadków; rodzina mojego ojca, niemiecko–rosyjska; przemysłowcy zakładający po całym świecie huty szkła. Jedna podobno do dzisiaj mi się jeszcze należy :-) Prababka – Szwajcarka, wyszła jednak za mąż za Polaka i szturmem zajęli Skierniewice, w których oprócz kilkuset hektarów ziem, browaru i kilku kamienic na rynku, z których mi się już nic nie należy, została po nich nazwa jednej ulicy. Rodzina mamy – bardziej polska, poza pradziadkiem Francuzem, który z miłości do prababki i zrejterował z armii Napoleona. Reszta Kresowiacy, ziemianie spod Wilna, zasłużeni dla ojczyzny o tyle, że oddali kawał ziemi pod cmentarz na Rossie, nazwany tak od ich nazwiska. Ale czy Rosso to polskie nazwisko? Nie wydaje mi się. Panna Romanowska zakochała się we włoskim architekcie, który cos tam w Wilnie budował. I tak powstała ta dziwna mieszanka. Byli tez księża i byli oficerowie, jak mój dziadek od strony ojca, który poznał tę babcię ze Skierniewic, stacjonując tam ze swoim pułkiem. I znowu historia wileńska zatoczyła koło. Wybudował w Wilnie dom, Katyń przesiedział w więzieniu i z armią Andersa przebył cały szlak wojenny aż do Londynu. Po wojnie powiedziano mu, że nikt w Polsce nie przeżył, że nie ma do czego wracać. Mój ojciec odnalazł go jednak przez Czerwony Krzyż i sprowadził do kraju. Czy mogłam być Angielką? Mogłam. Czy czułabym się lepiej? Nie sądzę. Może miałabym inne poczucie humoru i większy dystans do siebie. Mój syn mieszka w Anglii. Założył rodzinę z Japonką. Korzenie moich wnuków będą już polsko–japońskie. Losy moich przodków dały mi dystans do pochodzenia, które choć zobowiązuje historią, to jednak jest kosmicznym dziełem przypadku.
I tak jest właśnie dobrze.
Anna Okrzesik