DRZEWO
To DRZEWO może nie było zbyt bystre, ale z pewnością było bardzo mądre. Nie rozumiało tego świata i praw nim rządzących, ale nabyte przez lata doświadczenie sprawiało, że widziało, słyszało i czuło wszystko, co się wokół niego wydarzyło przez ostatnie sześćset pięćdziesiąt lat. Ot, taki niemy świadek historii. Kiedy się urodziło, świat wokół niego był prostszy. W głębokim średniowieczu, maleńka osada, obok której dorastało, otoczona była puszczą, której lokatorzy dawali mu tak potrzebne poczucie bezpieczeństwa.
Drzewni kuzyni, różnych gatunków, wieku i urody zatrzymywali wichury i śniegi, by malutkie drzewko mogło się rozwijać bez przeszkód i kiedyś stać się symbolem siły, potęgi, a nawet władzy.
Osada się rozrastała, przez Polskę przetaczały się obce wojska i obcy ludzie, którzy raz po raz rościli sobie prawa do tego lasu. Drzewom było jednak wszystko jedno kto je wycina i rąbie, kto je przerabia na stoły i ławy, w jakich chatach czy dworach z pokorą kończą swój żywot.
To DRZEWO przetrwało. Z czasem ono również przejęło rolę opiekuna tych mniejszych i słabszych. Doczekało się własnego potomstwa, niezliczone ilości dzieci i wnuków powstałych z jego żołędzi, w większości już dawno podzieliły los im podobnych. Spłonęły w piecach, użyźniły glebę, w najlepszym wypadku zdobią salony i sypialnie w charakterze cennego umeblowania. DRZEWO przeżyło ich wszystkich. Czasem płakało słodkimi sokami, czasem się chwiało w sierocym kołysaniu. Przez wszystkie te lata dawało schronienie ptakom i wiewiórkom, a w zawierusze wojennej ukrywało Żydów. Miało też swoich wisielców i pary na kocykach. Było świadkiem tragedii i rozkoszy i każdą komórką współodczuwało ich emocje. W coraz większej dziupli, która pojawiła się z czasem w jego ogromnym pniu, bawiły się dzieci. Las zamieniono w park krajobrazowy i DRZEWO zostało celebrytą. Dostało też imię Józef. Prawdopodobnie po Mehofferze, który je uwiecznił na stuzłotowym banknocie. Nowe imię nie przypadło mu wcale do gustu. Wolało gdy mówiono o nim po prostu DRZEWO. Rola celebryty też mu nie odpowiadała. Przychodzili ludzie, robili zdjęcia i dużo hałasu. Dzieci boleśnie go raniły wycinając serca w jego stareńkiej skórze. Razu pewnego dwaj chłopcy ze scyzorykami zaczęli wycinać napis, z którego nawet mogło by się ucieszyć, bo litery były wielkie i wyraźne. Teraz – pomyślało DRZEWO - wszyscy będą wiedzieli jak ja się naprawdę nazywam. Zaczęli dobrze, od D, lecz kiedy skończyli DRZEWO nadal było Józefem, tyle, że z napisem DUPA na pniu. Nie chce już być celebrytą i nie chce patrzeć ze swojej wysokości na to co się stało z lasem i z ludźmi, których nie rozumie. Jest już za stare. Albo za mało rozgarnięte.
Ania Okrzesik