Rozmyślania przed lustrem
Wciąż jeszcze mam swoje odbicie w lustrze. W tym pożółkłym, starym lustrze po przodkach nawet się lubię przeglądać. Te rysy na twarzy, to tylko srebrzenie przetarte, zamglone spojrzenie rozmywa się w poszarzałej tafli. W takich lustrach nie ma okrucieństwa czasu, nie oceniają bezlitośnie. Są bardzo taktowne. Witryny mijanych sklepów, to szybkie spojrzenie, bardziej na sylwetkę. Nie powinnam się przed nimi zatrzymywać na dłużej. Gdy jednak to zrobię, zwykle wzrok wędruje ku górze, a tam wyprężony, bezczelnie perfekcyjny , cóż że plastikowy, manekin, w modnej w tym sezonie garsonce. Obok ja. Obrażona odchodzę. Wsiadam do auta, rzut oka we wsteczne lusterko. Jak się przybliżę, widzę tylko oczy. Może to wystarczy. A tak przy okazji, czy jeszcze ktoś się przegląda w wodzie? Najlepiej to robić o zachodzie słońca, wtedy skóra ma piękny koloryt. Szkoda, że nie mieszkam nad jeziorem.
Tam bym się przeglądała. Trzeba się co prawda nachylić i to samo w sobie już nie jest korzystne, ale za to jakie romantyczne… Gorzej z wykonaniem makijażu. Z resztą, po co mi makijaż na jeziorem. Nie to co moja matka, ona nawet nie wyjrzała przez okno nieumalowana. Pamiętam jak spędzałam z nią pewne lato w górach. Wokół nic, tylko dzika przyroda, kompletne odludzie. Wybieramy się na spacer. Mama w kieszonkowym lusterku robi się na bóstwo. Pytam – po co się malujesz, idziemy do lasu. Na co ona z ogromnym zdziwieniem i całkiem poważnie – A jak spotkamy gajowego? Cóż, lustra od zawsze miały uspokajać. Kiedyś chodziło o dobry wygląd, urodę. Z czasem odnalezienie w nich własnego odbicia zaczęło wystarczać. Daje tę pewność, że jeszcze tu jesteśmy.
Ania Okrzesik