U RODZINY

     Mela odebrała telefon od kuzynki a po chwili wróciła do pokoju z bardzo uradowaną miną. - No i widzisz Kaziu, problem się sam rozwiązał – powiedziała do męża, który od dłuższego czasu zamartwiał się, jak spędzą urlop w tym roku. W firmie nie najlepiej się działo, kredyt za dom jakoś dziwnie sam się nie chciał spłacić, a dzieci przyzwyczajone do wakacji zagranicą, chodziły z nosami na kwintę od wczoraj. Bo nie dalej jak wczoraj, rozmawiali o tym, że chyba w tym roku nici z wakacji i że bywają gorsze rzeczy na świecie; choroby, wojny i głodujące dzieci w Somalii...

Takich mniej więcej argumentów używał, więc nic dziwnego, że wszyscy mieli ponury nastrój. Mela podśpiewywała robiąc herbatę; zaraz ci wszystko opowiem! - krzyknęła z kuchni. Zawołaj dzieci! - Otóż Irka zaprasza nas do siebie na urlop – na Mazury. Czyż nie cudownie? Tyle razy nocowali u nas będąc w Warszawie, że chyba postanowili się odwdzięczyć. W tym roku spędzamy wakacje u rodziny!
   Walizki wyładowane prezentami i najlepszymi ciuchami – w końcu trzeba jakoś się pokazać – ledwie zmieściły się w bagażniku. Dzieciaki w końcu dały się udobruchać wizją pływania po jeziorze łódką wuja, no i witaj przygodo! Dwa tygodnie zasłużonej laby.
   Po dwóch godzinach byli na miejscu. Z początku nie bardzo mogli trafić, bo dom miał być nad jeziorem, a GPS uparcie pokazywał drogę do wsi. Las, też rysował się gdzieś na horyzoncie, ale co tam! Świeże powietrze i natura dla nich, mieszczuchów najważniejsze.
   Kuzynka powitała ich z nieskrywanym zdziwieniem, że przyjechali z dziećmi, a oni mają tylko mały pokoik na poddaszu z rozkładaną wersalką. Ale nic to, dzieciakom można posłać na sianie w stodole, będą mieli przygodę. Prezenty owszem, ładne, ale Irka liczyła na jakąś sukienkę, albo chociaż bluzkę, bo filiżanek to oni nie używają, a koszulę nocną już ma. Meli powieka nie drgnęła, złapała za walizki i zanim się Kazio obejrzał, już taszczyła je po stromych schodkach na poddasze. Chyba ze złości tak w niej siły wezbrały. Irka jeszcze z dołu krzyknęła, że jak się rozpakują i są głodni, niech sobie coś znajdą w kuchni na kolację, bo ona idzie krowy wydoić, a mąż jeszcze z pola nie wrócił. Głodni nie byli. Po drodze na stacji zjedli po hot dogu, więc teraz chcieliby na spacer, żeby choć jezioro zobaczyć. Mela zabrała dzieci i poszła szukać tej obory z krowami, żeby zapytać Irkę o drogę, ale zanim doszła, dzieci powiedziały że progu nie przekroczą bo im nosy pourywa. Okazało się, że nad jezioro, to trzeba samochodem pojechać, bo dojścia przez krzaki od tej strony nie ma, tylko po drugiej stronie od szosy. Będzie ze cztery kilometry. - A może by się dzieci świeżego mleka napiły? - Jeszcze z pianką, ciepłe. - Oboje wywrócili oczami twierdząc dosadnie, że się porzygają. I nie ważne, że Mela natychmiast ich skarciła za niewyparzony język, od razu się dowiedziała, że ma niewychowane i rozwydrzone bachory. No, trochę się o to posprzeczały. Tak czy inaczej spaceru się im jakoś odechciało. W międzyczasie z pola wrócił szwagier, wyciągnął flaszkę i z Kaziem, co to tylko kieliszek winka do obiadu, tę flaszkę wykończyli. Kaziu po wódce chrapie, więc Mela spać nie mogła. Było jej duszno, gorąco i głośno. W stodole córka całą noc przesiedziała na pieńku, bo myszy w sianie harcowały w najlepsze. Jedynie chłopak się wyspał i rano mówił, że było super. Na drugi dzień skacowany Kazio usłyszał, że za chlewikiem jest sterta drewna do porąbania i żeby zaczął rąbać, a szwagier jak wróci z oprysku to mu pomoże. Kazio nigdy w życiu nie trzymał siekiery w ręku, ale honor nie pozwalał mu odmówić. Po godzinie wrócił z przeciętym nadgarstkiem i stwierdził, że się poddaje. Od szwagra dowiedział się, że ma dwie lewe ręce bo całe życie siedzi za biurkiem. Kiedy Kazio walczył z drewnem, Irka zagoniła Melę do zbierania agrestu, a mieli go za domem prawie hektar. Zakontraktowany. Musiały się śpieszyć, bo w południe przyjeżdżał kierowca ze skupu i trzeba było załadować. Mela z podrapanymi rękami i bolącym niemiłosiernie kręgosłupem, pomyślała, że prędzej trupem padnie w tym agreście, niż pokaże Irce że już nie wyrabia. I tak się dowiedziała, że za wolno pracuje i niech lepiej pójdzie do wsi do sklepu kupić coś na obiad, bo trzeba zacząć gotować, póki facet ze skupu nie przyjedzie. Potem nie będzie czasu.
   Po południu atmosfera zaczęła na dobre gęstnieć. Kuzynka ze szwagrem prześcigali się w docinkach o mieszczuchach, dzieci nudziły się oglądając telewizję, nikt nie myślał już nawet o pluskaniu w jeziorze, lub o zgrozo, opalaniu. Okazało się, że łódka wuja już dawno spróchniała i się rozpadła a i tak zaczęło padać wieczorem. Na dodatek córka kategorycznie odmówiła spędzenia kolejnej nocy w stodole. Kaziu spał więc w fotelu, a Mela z dziewczynką na wersalce. Rano, niewyspani i połamani, wymawiając się zmianą pogody, cichutko spakowali swoje już mniej pękate walizki i po krótkim i dość chłodnym pożegnaniu, czując się jak niewdzięcznicy, którym zapewniono wczasy na świeżym powietrzu i na łonie, wyruszyli w drogę powrotną do Warszawy. Kaziu, który milczał przez całą podróż, dopiero w domu odzyskał głos. Powiedział Meli, że jak jeszcze raz zechce spędzić urlop u rodziny, to ją zabije.

Ania Okrzesik

Joomla Template - by Joomlage.com