Mój Kraków magiczny,
a może nie ?
Kraków, moje miasto. Miasto moich narodzin, szkoły studiów pracy, mojego życia. Wydawałoby się, że znam je doskonale a tymczasem stale mnie czymś zaskakuje. Gdy zastanawiam się gdzie tkwi jego magia nie znajduję odpowiedzi. Dla mnie magia Krakowa łączy się nierozerwalnie
z jego poznawaniem i życiem w nim. To plaża piaszczysta nad Wisła i kąpiele w niej. To przeprawa łódką spod Wawelu do Dębnik. To gra w zośkę czy jazda na łyżwach na lodowisku przed szkołą podstawową nr 16 przy Plantach Dietlowskich.
To krakowskie kina, które namiętnie odwiedzałem będąc w 7 klasie szkoły podstawowej, a wśród nich: Wanda, Sztuka, Apollo, Zuch, Wolność, Wisła, Melodia, Miniaturka, Uciecha.... dziś już nieistniejące. To krakowskie kawiarnie z ich niepowtarzalnym klimatem jak Fafik, Kolorowa, Noworolski, Jama Michalika czy Rio, kawiarnia niepowtarzalna utrzymująca swój klimat i markę do dziś. Mój pierwszy kontakt z teatrem. Był to Teatr Juliusza Słowackiego. Nie pamiętam sztuki na której byłem natomiast obraz opuszczanej stopniowo kurtyny Siemiradzkiego i wrażenie majestatu oraz niepowtarzalnego klimatu tego miejsca jest we mnie do dziś.
Okres studiów to okres intensywnego poznawania Krakowa. To spotkania w: winiarni Pod 6, Kabarecie Piwnica pod Baranami, Teatrze 38, Juwenalia i związane z nimi szaleństwo. To kina teatry, kluby: Jaszczury, Walentynka, Żaczek, Karlik. Prywatki, balangi i niezapomniane spotkania.
To romantyczne spacery o różnych porach po Krakowskich Plantach, to Wawel z jego majestatem
i urokiem zarazem. To głos Zygmunta najpiękniej brzmiący w Noc Wigilijną przed Pasterką. Długo jeszcze mógłbym wymieniać miejsca i sytuacje, które zapadły mi w pamięć tworząc magiczne wspomnienia.
Myślę jednak, że nie tędy droga do magii Krakowa. Ot takie dwie sytuacje, podobne a jakże różne.
Idę wieczorem do domu z Wawelu Drogą Królewska, koło Barbakanu, Plantami do Krowoderskiej spieszę się, kropi deszcz jestem w złym humorze, nic mnie nie cieszy, a raczej wszystko złości i denerwuje. Paskudna pogoda, hałaśliwe , śmierdzące miasto pełne plątających się pod nogami rozbawionych ludzi.
I druga. Jest wieczór, trochę kropi deszcz. Wracam ze spaceru który zaplanowałem dzisiaj wokół plant. Zrobiłem całą pętlę, zaliczyłem dziedziniec na Zamku i teraz wracam przez Rynek do domu. Idę wolno, rozglądam, się obserwuję. Cieszę się tym spacerem. Zrealizowałem swoje postanowienie więcej ruchu. Zbliżam się do Rynku. Jest jak zwykle wieczorem tłumnie. Ludzie spacerują pokrzykują. W kawiarniach wokół Rynku pełno. Wspaniale oświetlone kamienice, jak dla uzupełnienia tego magicznego widoku odzywa się hejnał z Wieży Mariackiej. Gwar na Rynku jakby trochę cichnie, wielu przechodniów tak jak ja zatrzymuje się i słucha. Niezapomniana piękna chwila.
Myślę, ze nie ma czegoś takiego jak obiektywna magia miejsca. Magia jest w każdym z nas. Wymaga spokoju i uważności istnienia. Nosimy ją ze sobą i od nas zależy czy zostanie uwolniona.