Opowieść o drzewach
Dorastał w środku puszczy, na szczycie, w słońcu, otoczony zielenią. Wśród śpiewu ptaków brzęczenia owadów i szumie liści. Jesienią dojrzały spadł. Niedługo leżał. Pojawiła się locha z warchlakami i wylądował w żołądku jednego z nich. Miał szczęście, że w całości. Z trudem znosił niedogodności wędrówki aż któregoś dnia, na obrzeżach puszczy, opuścił ciało warchlaka. Zimę przetrwał wgnieciony w ziemię i przysypany grubą warstwą liści. Na wiosnę wypuścił korzenie.
Przed zimą miał już kilka centymetrów. Przetrzymał zimę, potem kolejną i następne. Z każdym cyklem rósł. Dziś już nie pamięta ile tych cykli minęło. Tyle się zmieniło wokół. Puszcza na skraju której zapuścił korzenie zniknęła zastąpiły ją pola uprawne. Koło niego pozostał niewielki zagajnik. Kilkanaście brzóz, jesiony i lipa chyba tak stara jak on. Miał już kilkanaście metrów, potężny pień i mnóstwo rozłożystych konarów, gałęzi i gałązek. Nie bał się jak dawniej silnych wiatrów. Czuł się ważnym i potrzebnym.
Co roku jesienią spadało z niego mnóstwo żołędzi. W jego pniu i koronie zamieszkały rozliczne ptaki, w dziuplach dwie rodziny wiewiórek i dzięcioł zielonosiwy. W dziupli-szczelinie przy ziemi zimowały zwierzęta. Kiedyś ludzie zapalili w niej ognisko. Uratowała go ulewa. Był coraz częściej zmęczony.
Czuł upływający czas i zmiany w otoczeniu. Zimy coraz cieplejsze i krótsze, lata suche, upalne.
Coraz trudniej mu trwać.
Antoni Niedziłkowski