Grzech
Przyszedł wcześniej niż zwykle. Lubił ten zakątek. Odkryli go przed rokiem podczas pierwszego spaceru. Boczna, ślepa alejka parku kończąca się niewielkim kółkiem z jedną ławką. Wokół drzewa, wysokie krzewy, w środku rabata z kwiatami. Miejsce odosobnione, niewidoczne z głównej alei. Było tu cicho. Daleko od miejskiego gwaru. Jedynie ptaki i zapach zieleni. On przychodził wcześniej, ona zawsze punktualnie. Ten czas przed przyjściem Zosi to był jego czas. Czas bycia tylko z sobą. Tak dziwnie potoczyło się życie. Poznali się w dziesiątej klasie liceum na imieninach jego kolegi z klasy. Ona była koleżanką siostry Zbyszka. Z prywatki wyszli razem. Odprowadził ją do domu i potem odprowadzał jeszcze wielokroć. Byli parą. Wspólne spacery, wycieczki, kino i nauka. Potem wakacje na Mazurach. Wypożyczony kajak, odkrywanie piękna jezior, biwaki pod namiotem. Intymność, bliskość. Wspólnota myśli i emocji. Było im razem dobrze, i tak przez cały rok do matury.
Razem spędzany czas, plany na przyszłość. Po maturze Zosia nagle wyjechała z rodzicami za granicę. Rozstanie było dla niego wstrząsem. Ich znajomość traktował bardzo poważnie. Ona zresztą też. Jeszcze przez dwa lata korespondowali. Potem listy od niej przychodziły coraz rzadziej w końcu przyszedł ten ostatni z zawiadomieniem o ślubie i zapewnieniem, że zawsze będzie go pamiętać. Długo trwało zanim oswoił się z myślą o końcu ich związku.
Skończył studia. Dużo pracował, często wyjeżdżał. Poznał Marysię na szkoleniu, które prowadził w firmie w której pracowała. Zaczęli się spotykać, wzięli ślub, urodziły się dzieci. Byli szczęśliwi. Przed rokiem na imieninach kolegi Marysi spotkali Zosię z mężem. W tańcu Zosia zaproponowała spacer wspomnień we dwoje. Zgodził się i tak trafili na ławeczkę. Ich ławeczkę. Spotykali się coraz częściej. Odżyły wspomnienia, doszły opowieści o minionych dwudziestu latach, przeżyciach, doświadczeniach, pracy, dzieciach. Coraz częściej zapominali, że już nie są parą. Czuł, że zbliżają się do granicy, której przekroczenie uruchomi lawinę zdarzeń na które nie będzie miał wpływu. Pamiętał przeczytaną gdzieś myśl, że „Wolność wyboru mamy tylko przy podejmowaniu pierwszej decyzji, to co potem jest jej konsekwencją”. Już zdecydował. Powie dziś Zosi, że muszą się rozstać. Nie mogą dla siebie poświęcić zaufania i szczęścia swoich rodzin”
Bał się trochę tej rozmowy i tego jak ona to przyjmie. Powinna już być od pięciu minut. Sprawdził telefon czy nie było wiadomości. Był sms od niej. „Kochany. Spowiadałam się. Nasze razem, to grzech. Nie zobaczymy się więcej. Nie myśl o mnie źle”. Poczuł ulgę pomieszaną z żalem.
Siedział dalej samotnie. Śpiew ptaków, krzątanina owadów nad ukwiecona rabatą, działały kojąco. Zastanawiał się kiedy ostatni raz pomyślał o jakimś swoim działaniu przez pryzmat grzechu. Dawno to było. Wychował się w rodzinie umiarkowanie religijnej. Do kościoła chodził często w okresie pierwszej komunii. Wtedy też doświadczył pierwszych spowiedzi. Niezrozumiałych pytań o nieskromne myśli i nieskromne zachowania. Po pierwszej komunii chodził jeszcze jakiś czas na religię do kościoła. Chodził tak długo jak katechezę prowadził ksiądz Kazimierz. Mówił on o miłości, szacunku do wszystkich ludzi i stworzeń. Cytując Biblie ilustrował nią swoje nauczanie. Nie groził gniewem bożym. Zalecał słuchanie swego serca przy odróżnianiu dobra od zła. Mówił: „Nie wiesz co zrobić? - pomyśl co zrobiłby Jezus”. To nie były lekcje religii, to było obcowanie z jego głęboką wiarą i słowem Biblii. Wyjechał na studia do Rzymu. Następca był zupełnym przeciwieństwem. Biblię jako punkt odniesienia zastąpiły zapisy katechizmu. Spokojną rozmowę o problemach i wątpliwościach zastąpiło straszenie gniewem bożym, piekłem i nie dostąpieniem łaski życia wiecznego. Przykazania, grzechy, nieczyste myśli i zachowania były głównym tematem spotkań. Dawne rozmowy o minionej niedzieli, przebiegu mszy i co każdy z nas z jej przesłania wyniósł, zastąpiło raportowanie czy było się na mszy i czy przystąpiło do komunii, a jeśli nie to dlaczego. Wytrwał tylko pół roku. Przestał chodzić na religię i do kościoła. Zaczął szukać Boga własnymi drogami. W efekcie doszedł do wniosku, że każdy rodzi się z wrodzonym rozróżnieniem dobra i zła oraz z potrzebą odwołania w sprawach trudnych i niezrozumiałych do jakiegoś najwyższego autorytetu. Ta potrzeba została zagospodarowana przez wszelakich szamanów, kapłanów i twórców religii. Wykorzystana została przez nich do rządzenia ludźmi i realizacji celów kościołów, a nie jak powszechnie jest głoszone dla szczęścia ludzkości.
On sam zdecydował o rozstaniu kierując się sercem i dobrem ich rodzin. Ona bo ksiądz powiedział jej, że grzeszy. Niby efekt ten sam tylko powód inny.
Antoni Niedziałkowski
Fot. Jola Mirecka