Moje wagary
Kiedy to było ?! Usiłuję przypomnieć sobie jakieś szczególne warte opisania i nic nie przychodzi mi do głowy. Pewnie dlatego, że rzadko wagarowałem. W szkole podstawowej do klasy 7-ej byłem bardzo zdyscyplinowanym uczniem. Dopiero w 7. klasie, gdy zostałem kinomaniakiem, zdarzało mi się wybrać poranek w którymś z krakowskich kin zamiast lekcji w szkole.
Ten ranek był piękny, słoneczny, majowy. W perspektywie klasówka z historii i fizyki, albo wyprawa ze Staszkiem do kina na film „I bóg stworzył kobietę" z udziałem Brigitte Bardot. Wiadomo, co wybrałem. Wprawdzie film zaczynał się o 11.00, ale już o 9.00 spotkaliśmy się pod Adasiem.
Tak wcześnie bo jeszcze trzeba było kupić bilety i dopracować strategię wejścia do kina. Sam fakt posiadania biletów niczego nie gwarantował.
Najważniejsze było przekonanie biletera, kinowego cerbera, że jesteśmy w odpowiednim wieku do oglądnięcia filmu. Ten był od 18 lat, a nam do tego brakowało około 4 lat. Wprawdzie obaj wyglądaliśmy doroślej niż w metryce, ale już wielokrotnie doświadczaliśmy odprawienia z kwitkiem i goryczy odsprzedawania biletów lub straty zapłaconych za nie pieniędzy. Technikę działania mieliśmy opracowaną w szczegółach. Po pierwsze; trzeba kupić bilety, czyli sforsować kasę gdzie może paść pytanie o wiek i jego potwierdzenie dokumentem tożsamości – bilety kupuje jeden z nas. Jak nie kupi idzie drugi. Jak nie kupi szukamy młodego dorosłego i prosimy o kupno biletów. Starszych nie prosiliśmy bo przed południem prawie pewne było pytanie dlaczego nie jesteśmy w szkole. Następnie obserwacja wejścia do kina, który dzisiaj bileter i jaką przyjąć taktykę. Bileterów w Krakowie, w kinach do których chodziliśmy, znaliśmy wszystkich. Było kilku bardzo trudnych do „przejścia". Najgorzej było jak do kina wpuszczała kobieta. Wtedy było niemalże pewne, że z matczyną troską zainteresuje się naszym wiekiem, a przed południem to jeszcze spyta o szkołę. Do kina wchodziliśmy oddzielnie z tłumem, który pojawiał się tuż przed rozpoczęciem projekcji. No i ostatni najważniejszy element strategii wejścia - zakup programu. Zawsze mieliśmy przygotowaną monetę 5 złotową. Wręczając bilet prosiliśmy o program i natychmiast za niego płaciliśmy. Najczęściej skutkowało, zwłaszcza w tłoku.
Tym razem weszliśmy do kina bez problemów. Film bardzo nam się podobał, czemu trudno się dziwić. Trochę było tylko kłopotów z tymi wagarami bo wychodząc z kina spotkaliśmy naszą wychowawczynię, która też przedpołudnie spędziła oglądając Bardotkę.
A tak w ogóle, to czasem się zastanawiam jakim cudem ze Staszkiem skończyliśmy szkolę podstawową i zdali egzaminy do liceum gdyż właśnie w 7 klasie, w ciągu roku, byliśmy na 367 seansach filmowych.