Wystarczy jedna chwila
Mieszkała gdzieś w Polsce, w oddalonej od wsi, samotnej chałupie pod lasem. Zwali ją Babka. Nikt już nie pamiętał jej imienia i nazwiska, choć wszyscy mieszkańcy bywali u niej. Odwiedzali ją z problemami, nie tylko zdrowotnymi. Zawsze pomagała dobrą radą, zamawianiem lub miksturami, przyrządzanymi według własnych receptur. Była od zawsze. Zmarła nagle, w dzień po wysłaniu listu.
On przyjechał na jej pogrzeb. Pokłócił się z proboszczem, który nie chciał pochować Babki na cmentarzu parafialnym, gdyż nie chodziła do kościoła. Jakoś go przekonał. Pochowano ją pod murem cmentarnym. „Wieś" odetchnęła. Po pogrzebie wyjechał. Wrócił po pół roku. Przyjechał na motorze. Rzeczy miał mało. Domu Babki nie remontował tylko zamieszkał. Jedyna zmiana, którą wiejskie dzieciaki szybko zauważyły to drut rozciągnięty od dachu domu do wysokich sosen stojących opodal. Józek, miejscowa złota rączka mówił, że to antena. Był wysoki, szczupły, niebieskooki o smagłej cerze. I jeszcze włosy. Taki czub przez środek wygolonej po bokach głowy, w dodatku kolorowy, farbowany. Miejscowi przezwali go Cipiór. Do wsi zachodził rzadko, tylko do sklepu lub na pocztę. W kościele i na wiejskich imprezach nie bywał. Zagadnięty uprzejmie odpowiadał, uśmiechał się, ale nie podtrzymywał rozmowy. Odchodził. Żył we wsi, ale nie z wsią. Był obcy. Nie szukał kontaktu. W końcu dali mu spokój. A on chyba tego chciał.
Często wyjeżdżał. Zwykle na kilka dni. Czasami odwiedzali go miastowi. Wtedy słychać było dolatujące spod lasu śpiewy i widać było płonące ognisko. Tak minęło kilka lat.
Po ostrej zimie wiosna przyszła nagle. Lody na rzece zaczęły pękać sygnalizując, że kra lada chwila ruszy. Dzieciaki, które zamarzniętą rzekę wykorzystywały jako ślizgawkę, teraz wymyśliły nową zabawę. Kto przejdzie przez rzekę przeskakując jak najwięcej pojawiających się pęknięć. Na środku rzeki lód był najcieńszy i załamał się pod Mroczkowym Józkiem. Pozostali „zawodnicy" pobiegli do wsi z krzykiem. Przejeżdżający drogą na motorze Cipiór skoczył do Józka. Dotarł do niego i wyciągnął z lodowatej wody. Gdy wracał z chłopcem na rękach, blisko brzegu poślizgnął się i upadł uderzając głową o lód. Na brzeg wyciągnęli ich mieszkańcy wsi, którzy właśnie nadbiegli. Józek był tylko zmarznięty i przestraszony. Cipiór z trudem oddychał, był nieprzytomny. Przyjechała karetka. Lekarz powiedział, że stan redaktora Konrada jest bardzo ciężki i odjechał na sygnale do miejskiego szpitala. Motor Cipióra mieszkańcy schowali w remizie. Wybrali delegację do wyjazdu z odwiedzinami do szpitala. Jak powiedział sołtys „Trzeba odwiedzić naszego redaktora, może mu co potrzeba?"