Co mi daje radość życia?
Powiedzieć, że wszystko to prawdziwe, acz banalne. Powiedzieć, że wiele rzeczy i zjawisk, to niewiele mówiące.
Zatem wezmę na warsztat najbardziej teraz aktualny temat. Nastroje złotej jesieni. I aż się chce zacytować w tym miejscu jeden z najpiękniejszych wierszy o tej porze roku:
JESIEŃ
Jesiennego krwotoku nic już nie powstrzyma.
Czerwień kapie z parku na ulice...
Jesień żyły sobie rozcięła,
i blednie z zimna,
jak śmiertelnie senna
Eunice...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Jesień taka, jaką kocham, umykała mi przez wiele lat. Czas jej największej intensywności spędzałam w ciepłych krajach. Tylko październikowo wytrzymywałam tamtejszy klimat. Z tej przyczyny, pracując zawodowo, urlopy planowałam jesienią. Kiedy wracałam z wakacji, drzewa były już łyse, a babie lato zastępował szron.
Od zawsze, a przynajmniej od wczesnej młodości, jesień była najintensywniej przeżywaną przeze mnie porą roku. Może powodowało to miasto dzieciństwa, wzgórze kościelne przebarwiające się na purpurę, bursztyn, żółć. Dywany z kasztanów zaściełające wąskie uliczki wiodące do średniowiecznego kościoła i na stary cmentarz.
Nostalgia, aż do bólu, ale to był ból chciany, bo choć tęskny, nie wiedzieć za czym, to akceptowany przez psychikę. Dający głębię doznań tu i teraz.
Z dziecięcych lat mam współwyznawczynię naszych jesiennych nastrojów. Kiedyś pięknie ujęła to w słowa: "Jesteś integralną częścią naszej ulicy z dzieciństwa; z dywanem wielobarwnych, szeleszczących liści o charakterystycznym zapachu. Stukotu kół pociągu na pobliskiej stacji i wszystkich tajemnic, które się nam wówczas zdarzały".
Jesienne promienie słońca. Lubię je najbardziej, bo nie palą, tylko głaszczą skórę. Wówczas siadam w fotelu
i w półśnie daję się im delikatnie pieścić. I odpływam w swój czarowny, szczęśliwy, wewnętrzny świat.
Babie lato zaplątane we włosy. Jeż szeleszczący w dywanie zeschłych liści, intensywnie szukający ustronnej kryjówki. Żeby zdążyć przed zimą. Drzewa żegnające swoją młodość i jeszcze przez chwilę mamiące oszałamiającą urodą. Nim zasną na długo.
Jesienny zapach ognisk i dym snujący się nad polami. Wspomnienie kartofli z ogniska z ich osmaloną skórką i gorącym wnętrzem. Toż to większy przysmak, niż przepiórki w płatkach róży.
Pokłady radości czerpane ze wspomnień, których mam całą kolekcję. W gorsze dni przywołuję je i natychmiast przynoszą ukojenie. Tak to we mnie działa, bowiem: "Wspomnienia są zawsze bez wad".