Opowieść o drzewach
Jestem stary, bardzo stary. Mchem już porosłem ze starości, ale trwam. Czasem nawet zakwitam zielonym pióropuszem niczym jakiś młodzik. Życie chłostało mnie okrutnie. Widzicie moje rany? Zabliźniły się. Jedne zadała mi ludzka głupota, bezmyślność, inne prawa natury. Z tymi ostatnimi nie dyskutuję. Ot..., naturalny rytm Wszechświata.
Ileż ja przeżyłem burz dziejowych, ile ludzkiego cierpienia. W czasie ostatniej wojny moja dziupla dała schronienie dwóm żydowskim braciom. Ocaleli z pożogi.
Napatrzyłem się też na ludzką radość. Przychodzili tu w ciepłe, letnie wieczory, tulili się, całowali, kochali. Aż soki we mnie tętniły od tego ich szczęścia nieokiełznanego
Miałem szczęście, bo moje ziarno wpadło do pięknej wiśniowskiej ziemi. Stoję w zabytkowym parku, w malowniczej okolicy i napawam się widokami. Czasem rozpiera mnie taka radość od tego piękna, że chciałbym żyć kilka tysięcy lat.
Doczekałem się nawet swojego wizerunku na rewersie banknotu w II Rzeczypospolitej. Posłużyłem tam za symbol trwałości i długowieczności.
Gatunku ludzki obdarzony inteligencją, zwracam się do Ciebie z przesłaniem. Nie rań drzew. My czujemy, a nasze rany goją się długo.
Izabella Bociańska