Świat zwyczajny

Widuję ją w autobusie; ładną delikatną blondynkę. Już niemłodą. Nazwałam ją Anną. Polska Madonna.
Pcha co rano przed sobą swoje brzemię, swój krzyż.
Dlaczego ona?
Uśmiecha się. Nie widać w jej twarzy buntu. Wydaje się pogodzona, choć taka samotna.
Są tylko we dwoje. Zespoleni ze sobą w jeden organizm. Oczy pełne miłości, łagodne. Nieobecne w nich zniecierpliwienie, niechęć, żal. Gotowa na każde poświęcenie, posługę, zamknięcie w ramionach przed złem.
Brzemię Anny ma na imię Sebastian. Anna przetwarza świat zewnętrzny na jego użytek, aby potrafił zrozumieć i nie cierpiał.
Byłby przystojnym młodzieńcem, pewnie dumą, gdyby nie ciężki przypadek upośledzenia umysłowego.
Kiedy jadą autobusem, on zaczyna czasem wyć przeraźliwie, czasem kwili jak niemowlę. Cicho synku, cicho.
Ciepłej dłoni matki zawsze udaje się ukoić jego niepokój i demony.

Różne są reakcje pasażerów. Najczęściej przerażenie, czasem współczucie, czasem obojętność tych, którym się wydaje, że nie mogą udźwignąć własnego życia.
Czy to miłość macierzyńska, czy krańcowa empatia wyzwala takie oddanie?
Gdzie szukać argumentu, co pozwala jej trwać w sytuacji bez nadziei, bez wyjścia?
Czy myśli, co z nim będzie, kiedy jej zabraknie?
To jej świat zwyczajny, codzienność.
Anna...
Czy tak wyglądają ANIOŁY?

Joomla Template - by Joomlage.com