Święty Mikołaj
Cieniutkie szybki lodu chrupią pod nogami, idzie ostrożnie poboczem nieuczęszczanej, wiejskiej drogi i trzyma w ramionach wnuka. Chciała mu pokazać zimę, ale on śpi z główką opartą na jej barku, więc sama syci oczy bielą pól i szarością nieba.
Nagle słyszy dzwonki, staje. Usuwa się na bok i odwraca. Drogą pędzą sanie zaprzężone w białe konie. Na ich głowach srebrne pióropusze podrygują wesoło.
Sanie czerwone, złoto zdobione, wyłożone poduchami, na których siedzi rozparty święty Mikołaj. Wielkie, rumiane chłopisko z czapą na głowie, oszronioną brodą i brzuchem spiętym pasem, skrzącym się diamentowo.
Zatrzymują się, tuż obok niej.
- Zadziwiłaś się, prawda ? Myślisz, że jestem zjawą ? A to ja, święty Mikołaj.
- Chcesz sprawdzić ? Możesz mnie dotknąć.
Kobieta patrzy z niedowierzaniem.
- Nieprawdopodobne? Co? Ale jak dostaniesz prezencik, to uwierzysz, prawda? Prawdziwy prezencik !
Uśmiecha się kpiąco.
A ona nagle czuje, że biegnie plażą, stopy zagłębiają się w piasku, wymachuje rękoma, a wiatr popycha ją i nadyma męską koszulę zarzuconą na ramiona. Jest tam, biegnie, a równocześnie widzi to, co się z nią dzieje, jak na ekranie.
Na brzegu czekają przyjaciele, już rozpalają ognisko, wyciągają ku niej dłonie, chcą jak najszybciej ją pochwycić, a ona ze wszystkich sił pragnie znaleźć się w ich objęciach. Krzyczą słowa, których nie słyszy, ale wie, że są ważne
I nagle : Stop klatka.
- Widzisz, mogę ci dać młodość. Takiej nie miałaś!
- Chcesz ? Tylko daj mi tego małego, nie będzie Ci potrzebny. Będziesz miała całe życie przed sobą.
Kobieta robi parę kroków w tył i mocniej zaciska ramiona wokół małego ciałka.
- Głupia starucha - mruczy pod nosem Mikołaj. Strzela z bata i już pędzi saniami hen, daleko, a
kobieta rusza z powrotem do domu.
- To niemożliwe, chyba niemożliwe – mamroce do siebie, ale idąc ciągle czuje po stopami sypki i gorący piasek plaży.