Przy ognisku

Na polanę weszli we trzech. Dwóch tutejszych i trzeci, najmłodszy, miastowy. Niedawno przyjechał do dziadka na wakacje. Takie tam podrostki.
Ten na przedzie, Staszek, stanął, rozejrzał się dookoła i ostrożnie oparł plecak o sosnę.
- Może być, jest nawet ślad po ognisku.
To był jego plan. We wsi było wesele, więc nikt nie zauważy ich nieobecności. Będą się bawić, jak tamci w remizie.
Mieli piwo, kiełbasę, chleb .

- No ruszajcie się, trzeba nazbierać suchych gałęzi i szyszek. Do roboty – zarządził. Sam znalazł długie proste patyki i zastrugał na końcach.
- A wiecie, że dzisiaj jest noc świętojańska ? Dziewuchy gołe latają po lesie i szukają kwiatu paproci. Powiedział to i zaśmiał się głupkowato.

- Ty, Mały, widziałeś kiedyś takie? Ale nie te srajdki, jeszcze łyse tu, na dole ? - Zarechotał i znienacka chwycił chłopaka za krocze.
- No co ty? - Mały uskoczył do tyłu.
- Dobrze już, dobrze. Płochliwyś jak one.
Tymczasem już trzaskały gałęzie rozsiedli się wokół ognia, ściskając w rękach patyki nabite kiełbasami. Obracali je w skupieniu. Popijali piwo. Mały skrzywiony - krótkimi łyczkami.
- No daj, szkoda dla ciebie. Staszek chwycił jego butelkę. Szybko się skończyła.
Powoli zapadał zmrok. Las się ożywiał.
Staszek zaczerwieniony, z płonącymi oczami, rozciągnął się na trawie i patrzył w księżyc.
Nagle usiadł i bełkotliwie zaczął opowiadać.
- Tu niedaleko na skraju lasu jest chałupa starej pijaczki. Mieszkała sama i miała melinę, ale umarła. Chodźmy tam, zobaczymy, może coś znajdziemy. Wypiłbym jeszcze.
Poderwał się a oni niechętnie ruszyli za nim. Nie czekali, aż wypali się ognisko, całkiem o nim zapomnieli. Trochę błądzili, bo dom się skrył wśród krzaków, a ogród zarósł chwastami. Wreszcie znaleźli.
Pchnęli drzwi wejściowe. Uchyliły się powoli. W poświacie księżyca zobaczyli stół z resztkami chleba, wywrócony stołek, piec węglowy , a przy drzwiach wiadro na wodę.
Weszli jeden za drugim. Staszek otworzył wiszącą na ścianie szafkę, jej drzwiczki skrzypnęły, a wtedy z głębi domu usłyszeli łoskot i głos, niski, schrypnięty.
- A tam, kurwa, kto?
- To duch! – wrzasnął Młody i wszyscy runęli w drzwi.
Biegli na oślep, przed siebie, prawie unosili się w łunie światła.
Stary mężczyzna szurając ciężko butami doszedł w porę na próg, żeby jeszcze zobaczyć biegnące sylwetki.
Oparty o framugę krzyknął.
- A wy kaj? Dyć tam się poli!
A potem już bezgłośnie do siebie.
- Ludzie, ratujta dziecioki.

Ania Marek

Joomla Template - by Joomlage.com