A na działkach nic się nie dzieje
Leżała i wodziła oczyma za chmurkami baraszkującymi na niebie. Było gorąco. Nabrzmiałe skwarem powietrze od czasu do czasu rozcinał lecący odrzutowiec.
Działka kupiona z drugiej ręki nie zmuszała do pracy, ani rycia w ziemi. Wszystko już było przez kogoś wcześniej wymyślone, zasadzone i dawno wyrosło. A drewniany domek z okienkiem na poddaszu czekał na utrefioną główkę panienki. Wysokie drzewa szumiały wokół.
Ogródki działkowe to była pieśń lat siedemdziesiątych. Na wzgórzach wokół miasta, które dusiło się w dymach na dole, wyrastały grządki jarzyn, krzewy porzeczek i agrestu, drzewa papierówek. Z góry widać było lotnisko, z blaszanymi barakami i pasem startowym, grzęznące pośród chaszczy.
Dopiero wiele lat potem na działkach zaczęły wyrastać małe cudeńka kwiatowe rabatki, altanki i chatki.
Chatki … przyszła jej na myśl księżna Izabela i jej Puławy. Chatynki słomą kryte, niziuteńkie, kłaniające się ziemi, a w nich wykwintne kafelki holenderskie, obrazy włoskich mistrzów, empirowe mebelki. I narodowe pamiątkowe starocie, które księżna zbierała, A to krzesło Chrobrego, a trzewik króla Stasia, a stąd już niedaleko do prapoczątków muzeum, które do dziś wzbudza kontrowersje. Tak….
I ona zapragnęła dać świadectwo działkowej kulturze. Początkowo trochę się wstydziła tego swojego szperania po krzakach, penetrowania śmietników, ale to co znajdowała upewniło ją, że może trafić na prawdziwe skarby.
Niepotrzebne już w domu, niemodne, zniszczone rzeczy trafiały tutaj. Jej łupem stały się ozdobione mereżkami lniane obrusy, co prawda nieco poplamione owocami, ale rękodzieło, męskie kalosze wyłożone w środku bordowym filcem, oleodruki w drewnianych, solidnych ramach, grzałki fikuśnie wygięte, które wkładało się do garnuszków, żeby szybko zagotować wodę na herbatę. Stalowe koszyczki na szklanki, wycinane w kwiatowe wzorki i palniki gazowe na chybotliwych nóżkach. Opiekacze pokryte sadzą i jedna kosa.
Na razie zgromadzone w stercie, wymagały jednak godnego wyeksponowania. Przeznaczyła na to jedną ze ścian domku, którą pokryła czymś na kształt drewnianego plastra miodu. W jego otwartych komórkach miały usadowić się jej skarby. Postanowiła wernisażem uczcić otwarcie.
W dniu w którym robiła listę zakupów, takie tam, wina, sery i oliwki, dostała pismo urzędowe. A w nim informację o przejęciu przez miasto terenu działkowego, zgodnie zresztą z planem rozbudowy i sprzedaniu go firmie deweloperskiej. Miało tam powstać komfortowe osiedle dla młodych. No cóż…
Anna Marek