Kaskader
- Dzisiaj będzie gorąco. Podchodzę do drzwi loggii, żeby je otworzyć na całą szerokość.
A ten już siedzi przed nimi i czeka. Lucjusz biało-płowy. Mięciutkie, tłuściutkie kocisko.
Jest wakacyjnym gościem w moim niewielkim mieszkaniu na czwartym piętrze.
Otwieranie drzwi i okien teraz poprzedza cały rytuał. Zakładanie kotu błękitnych szelek. Przywiązywanie do linewki paska od szlafroka a potem motanie tegoż na gałce drzwiczek.
No i sprawdzanie długości smyczy.
Jest w sam raz . Lucek nie wskoczy ani na skrzynki zawieszone na balustradzie, ani nie przeciśnie się między siatką a ścianą.
Robię śniadanie.
On, wsparty łapkami na donicy z figą, przyciska główkę jak najbliżej siatki i patrzy w dół.
Obserwuje szczekające psy, dzieci i przejeżdżające od czasu do czasu auta.
Ja jem i zerkam z nad gazety na niego.
Jeszcze proszki , rzut okiem.
NIE MA GO !
Wpadam tam. Przechylam się nad skrzynkami. Usiłuję coś zobaczyć. Myśl, że leży na trawie nieruchomy jest porażająca.
Nie, przecież pasek od szlafroka widzę na balkonowej macie, a smyczka łączy teraz moją loggię z tą obok , której wnętrza nie mogę zobaczyć, błękitną kreską.
Jest więc u sąsiadów. Pędzę. Dzwonię, stukam - cisza.
Wracam. Gdzieś mam ich numer telefonu.
Nie odpowiadają.
Zbiegam na dół na trawnik, który otacza blok.
Zadzieram do górę głowę ale widzę tylko krótką przerwę między loggiami połączoną niebieską linią.
Wracam.
Zostaje mi więc Straż Pożarna.
I wtedy smyczka zaczyna się poruszać. Chwytam ją mocno. Wpycham głowę między rośliny . Widzę go. Przysiadł niezdecydowany na występie otaczającym balkon.
Słodkim gruchaniem wabię go do siebie.
- Lucuś, Lucylko, no skocz !
Skoczył , ale tylnie łapki ześlizgują się i leci w dół.
Zawisł jakieś dwa metry poniżej balkonu, zadyndał i znieruchomiał z łepkiem uniesionym w górę. Ale ja mocno trzymam smycz .
Powoli, delikatnie, centymetr po centymetrze wciągam ją . Na koniec muszę kocinkę przecisnąć przez wąską szparę między siatką a posadzką . Wreszcie mam go.
Jego właściciele , już po powrocie z wakacji, w rozmowie, moją opowieść skwitowali uprzejmie.
- Ciociu, nie trzeba było się aż tak przejmować. Mówili to, ale trzymali go mocno w ramionach.
Ania Marek