Sny
Przechodzę z jednego świata w drugi niezauważalnie, mimo woli, tak jakbym wślizgiwała się do ciemnego pokoju, w którym zgromadziłam swoje skarby i upiory. Te same, które zbierałam całe życie, dzień w dzień. Teraz jednak nadaję im inne znaczenia, zmieniam ich ciężar i gatunek. One same łączą się w zaskakujące związki. Nie podważam ich logiki, zanurzam się w sen i przeżywam go tak intensywnie, jak już nie potrafiłabym na jawie. Znowu w nim odczuwam dotkliwy ból z powodu utraty; namacalny tak, że po przebudzeniu ciemną chmurą wisi nad nowym dniem, zmieniając moje widzenie świata. Sen zmusza mnie do okrutnych i rozpasanych pragnień, wstydzę się ich na jawie, bo wiem że są mną. Czasami drwi ze mnie, przyjmując pozór rzeczywistości. A w tej dekoracji odgrywa historię znaną mi ale dawno zapomnianą, bez znaczenia. Nieprawda! Sen dodaje jej jaskrawych kolorów a ona krzyczy od nowa.
Czasami nitka narracji się plącze, rwie. Powstają dziury a w nich moszczą się inne światy. Urastają, piętrzą zajmują miejsce poprzednich a ja poddaję się i bezwolnie podążam za nimi. Tworzą nową dramaturgię. To wtedy w obraz zimowego wieczoru w ciepłej kuchni, pachnącej sosnowymi wiórami i ojca grającego w niej na skrzypcach, nagle wpadają esesmani z pejczami. Postacie jak z komiksu. Porywają go, krzyczą, zapada ciemność. Kurtyna opada. To jeden ze snów, które ciągle powracają a ja jestem w nim tylko bezwolnym widzem.
Ale bywają sny niezwykłe, prawie filmowe, jak ten z Earthą Kitt. Znajduję się w świecie niedookreślonym. Niewyraźne pejzaże, przedmioty o konturach zatopionych w mroku. Barwy tworzą pastelowe plamy, przefiltrowane przez woal, lub wodę. Nie, to nie woda, czuje przecież ciepły dotyk powietrza a nie płynny ciężar. I wtedy słyszę piosenkę, śpiewaną niskim namiętnym głosem, tylko dla mnie. I nie wiem, czy to sen, czy może już jestem w niebie.