Przemijanie
Wiosenny poranek powoli nagrzewał mury kamienic i ich spadziste dachy. Kładł się słonecznymi plamami na płytach chodnika. Przebiegła na drugą stronę ulicy, skąpaną w świetle, stukając radośnie zgrabnymi obcasikami plecionych, skórzanych, sandałków. Idąc, rytmicznie machała plażową torbą. Z każdym oddechem, rześkie, wilgotne powietrze, wypełniało jej płuca, dając uczucie lekkiego rauszu, jak po wysączeniu kieliszka szampana. Co chwilę zanurzała się w cieniu pasiastych markiz sklepowych, które osłaniały wystawowe okna eleganckich magazynów.
Każde z nich otwierało się na niezwykły świat. Kusiło i zachęcało do wejścia i poznania go. Czuła dreszcz emocji, niepokój i podniecenie. Przed jednym - nagle stanęła olśniona. Tafle szyb, pozbawione płóciennej osłony, przepuszczały wiązkę promieni słonecznych wprost do wnętrza. Na jej oczach pomieszczenie rozbłysło zwielokrotnionym blaskiem światła, odbitego od oszlifowanych powierzchni kamieni i wypolerowanych metali. Sklep gorzał. Bez wahania otworzyła drzwi i znalazła się w środku. Nie mogąc opanować rąk, gorączkowo dotykała klejnotów. Rozgrzewały jej dłonie, ciążyły nadgarstkom, zginały kark. Nie zauważyła, że zaczęło się ściemniać a one zmatowiały. Do jej uszu dochodziły niecierpliwe szepty sprzedawców, zatrzaskiwanie zamków i ciche jęczenie zawiasów. Skarby znikały we wnętrzach szaf, szuflad, szkatułek. Rozejrzała się dookoła. Zapadał mrok. Szepnęła sama do siebie.
-Tak, tak, już późno. Tyle czasu tu strawiłam nie mogąc się na nic zdecydować.
Ruszyła ku drzwiom. Czyjaś ręka skierowała ją do bocznego wyjścia. Podłoga skrzypiała. Ktoś powiedział:
- Ostrożnie stopień.
Znalazła się w ciemnej i wysokiej sieni. Z uwagą stawiała na kocich łbach, stopy obute w rozczłapane brązowe półbuty. Jej wychudłe łydki drżały. Ręką dotknęła chropowatej powierzchnię muru. Teraz przesuwając ją po nim , szła po omacku do przodu. Pomyślała, że przydałaby się laska, ale nie pamiętała, czy ją miała. Wreszcie zobaczyła przed sobą uchyloną bramę. Dotarła do niej. Pchnęła z całą siłą starej, kruchej dłoni drewniane drzwi i znalazła się na chodniku. Zmęczona, bez tchu, oparła plecy o wilgotną, zimną ścianę. Była noc. Księżyc ogromny i jasny, posrebrzał mury domów i ciemne liście drzew. Patrzyła a on ją przyciągał i wabił. To już koniec, pomyślała. I zdziwiona zapytała samą siebie:
-To tylko tyle?