Michał Zamirowski
Wieczorna wizyta
Ta dziwna historyjka działa się na południowych rubieżach dawnej Galicji.
W czasie już odległym, kiedy byłem nieopierzonym młodzieńcem. Życie prowadziłem wtedy beztroskie, aczkolwiek niepozbawione refleksji na temat otaczającego mnie świata.
Był późny wieczór. Wracając do domu zobaczyłem, że na pięterku u Ciotki Zofii pali się światło. Dawno jej nie odwiedzałem – przemknęło mi przez myśl. Postanowiłem do niej zajrzeć.
Wychodziłem jeszcze po skrzypiących schodach, kiedy usłyszałem odgłosy rozmowy. Pod drzwiami rozpoznałem głos Ciotki. Ale był tam jeszcze ktoś. Jego głos był niski, tubalny. Postałem chwilę pod drzwiami.
– Wracam, nie będę przeszkadzał - pomyślałem.
Skrzypienie schodów rozległo się znowu. W półmroku korytarza brzmiało złowrogo.
Na zewnątrz pogoda była paskudna. Typowa, taka jak to w listopadzie. Ciemny, mżysty wieczór. Światło odległej latarni było słabe, ledwie widoczne.
Wtem od strony domu Ciotki Zofii przeleciała nade mną jakby sowa, bezszelestnie biała połać „płótna”. Przynajmniej tak mi się wydawało. Płachta opadła kilkanaście metrów przede mną. Widziałem jak wsiąka bezszelestnie. Po chwili już jej nie było. Tylko kocie łby błyszczały w nikłej poświacie. Bezszelestnie nocny ptak odpłynął. Zniknął!
Poczułem się nieswojo. Drżałem. Niewielką odległość do domu pokonałem szybko… po chwili leżałem na otomanie przykryty po uszy kocem z wielbłądziej wełny.
Było ciemno, cicho… Tylko zegar w sąsiednim pokoju miarowo, jakby
z przyzwyczajenia tykał. Tik-tak, tik-tak… Zasnąłem.
Ciotka Zofia była leciwą siwowłosą kobietą o bladoniebieskich oczach, charakterystycznych dla całej rodziny i wysokim czole przez starannie upięty kok wydał się być odległym, jakby nie z tego świata. Falował wysoko ponad głową właścicielki.
Ciotka była wdową po znanym w okolicy mistrzu piekarskim. Nie cierpiała sowietów. Franciszka Józefa wspominała zaś z sentymentem, powtarzając
„Za Franciszka Józefa, to by tak być nie mogło”.
Nazajutrz w porze obiadowej odwiedziłem Ciotkę.
- Ciocia miała wczoraj gości, - zagaiłem.
- Kiedy?
- Wieczorem, dość późno.
- Nie, nikogo nie było - odpowiedziała niskim głosem, jakby wydostającym się z tuby.
Popatrzyła na mnie przenikliwie swoimi bladoniebieskimi oczyma. I jak echo powtórzyła: -nikogo nie było!
Szybko uwinąłem się z obiadem. Wróciłem do siebie.
Co to było? – rozmyślałem o wydarzeniach minionej nocy.
Czyżby Ciocia prowadziła rozmowy na międzygalaktycznym poziomie?
Przysiągłbym, że ów niski głos, to głos mistrza piekarskiego. Byłego męża Ciotki Zofii. Obecnie przebywającego w Zaświatach.