Urszula Torbiczuk
Opowiadanie z użyciem słów nieużywanych, zapomnianych i takich, które dziś zmieniły swoje znaczenie

Trzcinowe miłowanie 

W marcu tysiąc... popiśnik nie pamięta już którego roku, wraz z pozimkiem wyłonił się od strony lasu dziwny pojazd. Wyglądał jak ogromny grobowiec na kółkach. Główną bramą wjechał do miasta Stare Kuny. Turkocząc po bruku, kierował się ku północy. Strażnik Jupiter z wieży bacznie obserwował, dokąd zmierza. Kiedy wyjechał Czarcim Duktem z miasta i zatrzymał się przed budynkami dawnej garbarni, wypuścił w miasto wici o powrocie dawnego pieniężnika Constantina Lupusa.


Od dawna przeciąg był pomarliskiem. Mówiono, że tam latawce straszą, więc każdy omijał to miejsce z daleka. Niejednokrotnie też słyszano płacz dziecięcia i rzewne śpiewy lulanek.
Jako wtedy przed dekadami dochodziły słuchy, jakoby na strychu opuszczonego budynku, gdzie farbowano skóry, znaleziono niemówiątko płci niewiadomej. Macierz jego zaraz po porodzie poćpała w rwący nurt rzeki. Łożysko, błony i pępowinę wilcy ponieśli do jaru. Gdzie się niemówiątko podziało? Tego nikt nie wiedzmyż.
Za chwilę garbarnię spowiła ćma. Jupiter zeszedł z wieży. W mieście pogasły latarnie. W niektórych chyczach jeszcze migotały przyciemki. Mieścina powoli zapadała w sen. Gdzieś w oddali słychać było ujadanie psa i śpiewanie gorzałkosia, a gdzieniegdzie przeciągały się cienie nocowników i nocników, którzy zasadzali się popaskudować. Ten, kto musiał, rozpoczynał ponocnicę.
Z nastaniem świtu w mieście zawrzało. Wszędzie porozwieszane zapiski zawiadamiały o przejęciu władzy bez kresek przez Czarnobrewą Rumunkę Gorretę. Powiadano, że Constantin przywiózł ją z Transylwanii, prosto z gniazda wampirów. Belweder na Wzgórzu Laczczynowym zamienił się w posiadłość rodu Lupusów.
Tereny garbarni z dnia na dzień zmieniały się w krajobraz pustynny. Ogromne kopary i wycinaki karczowały olbrzymie połacie lasów. Ptaki i zwierzęta, które przeżyły, uciekały daleko za otoczyświat.
Kiedy wycięto ostatnie drzewo ukazało się ogromne pomarlisko, jakiego oczy nie widziały. Wtedy też Gorreta przeproszkała wszystkich mieszkańców na rynek i ogłosiła, co następuje.
Po raz pierwszy ludzie ujrzeli jej oblicze.
Piękność spod dalekiego nieba, egzotyczna, zakwefiona, ognista i powłócząca spoza welonów spojrzeniem, po którym niejednemu Kunowi w portkach robiło się ciasno. A niewiasty jak obłąkane, przegryzały wargi z wielkiej ćwiokowatości. Odzianka jej była uszyta z jedwabiu krwistej barwy.
— Wszyscy żonaci, chłopcy i pojedynaki od jedenastego do sześćdziesiątego ósmego roku i niewiasty z dziewkami od dziesiątego do pięćdziesiątego roku, jutro mają się stawić na polu przed garbarnią. Zapamiętajcie jedno! — wrzeszczała. — Barszczyków i melepetów nie potrzebujemy. Zaś pozostali; matrony, dzieci i starcy pozostaną w mieście — podała do wiadomości i odebrała się na belweder.
Zgromadzeni dumali o tym, jakie wampirzyca ma zapędy i gdzie jest Constantin? Bo do tej pory nikt go jeszcze nie ujrzał. Pieluchy zaczęły międlić jęzorami na prawo i lewo.
Gorreta długo nie mogła zasnąć w swej alkowie. Karzeł, z którym psociła się, został pogryziony przez trzmiele i wyzionął ducha. Za dwa dni mieli jej dostarczyć nowego. Do tego czasu skazana była na męczarnie.
Nazajutrz wszyscy poranili się na umówionym miejscu jak jeden mąż.
Bramy otworzyły ciężkie podwoje, w których ukazała się Goretta, obok niej na wózku inwalidzkim siedział Constantin, a przy nim stała ponętna karlica. Straż Konna otoczyła zgromadzenie. Pan Mroku kiedyś rosły władca garbarni nad Czerwoną rzeką, dzisiaj siwiuteńki, bezduszny staruszek bez nóg patrzył mętnym wzrokiem. Jego lewy pogębek wyglądał jak sine gronie.
— Wraz z ćmą — mówiła. — Przybędzie transport sadzonek trzciny cukrowej. Tratwy lgną od morza już trzeci dzień. Kiedy dotrą, musicie je wyładować na brzeg i rozpocząć zasadzanie tego wielkiego przeciągu — krzyczała dumnie. — Stworzymy tutaj Zagłębie Trzcinowe. Największe w Europie. — grzmiała wyniośle. — Od teraz jesteście niewolnikami i dzień i noc będziecie przywiązani do tego miejsca.
— O Pani! — nagle gdzieś z tylu zadudnił donośny głos.
Ludzie rozsunęli się, robiąc miejsce. Za nimi ukazał się prawie dwumetrowy mężczyzna o rysach drapieżnego ptaka i włosach złotych jak bursztyn. Z oczami w kolorze indygo osadzonymi głęboko w poświacie ciemnooliwkowej skóry. Białogłowom stawało się gorąco w podbrzuszu.
Właśnie jego ostre, orle i nieprzeniknione oczy spotkały się z oczami ognistej Goretty.
— Kim jesteś? — zapytała.
— Jestem Dragan układacz trzciny — odpowiedział. — Nauki pobierałem u samego Mistrza Valdiego u stóp Karpat w Siedmiogrodzie.
— Podejdź bliżej — zawołała. — Jeśli jest tak jak prawisz, to mianuję cię zarządcą plantacji. — otrąbiła. — Pozostali mogą odebrać się do baraków, gdzie przygotowano leże. Idźcie i wznoście pochwalnie, wypoczywajcie przed piekłem, jakie was czeka. — Sarina! Odwieź opleśniaka do domu! — rozkazała karlicy. — A ty fatygancie chodź za mną. Pokażę ci twoje miejsce, gdzie będziesz pobydlić oraz przekażę klucze do Kopalni Cudów. Jeśli będziesz uległy dla mnie to czeka cię wspaniałe życie — zakończyła.
Podążyła w kierunku przeciwka, gdzie na poddaszu znajdował się ogromny strych. Szedł za nią, jej smrodnik falował, a on jedną miał myśl ... tej nocy będziesz moja. Kiedy przestąpili próg i zamknęły się drzwi, ona cała kipiała feromonami, emanował od niej specyficzny zapach, czymś między piżmem a wonią dzikiego królika. On zerwał z niej odziankę. Nie wytrzymała tego, złapała go za włosy i zaciągnęła w stronę łóżka. Utonął w pościałce, niczym ogiera dopadła jego i rozpoczął się taniec zmysłów, gwałtu i tortury. Kiedy tratwy dopłynęły do brzegu i rozpoczął się wyładunek sadzonek rozległ się przeraźliwy gardłowy krzyk. To Goretta szczytowała.
Wraz ze świtem wszystkie tratwy zostały rozładowane. Gdy ostatnią sadzonkę osadzono w ziemi, to pierwsze już wypuszczały kwiatostan. Rosły w mgnieniu oka, osiągając niebotyczną wysokość. Maczetami ścinano pędy trzciny i układano na tratwy płynące do morza. Zagłębie rozkwitało. Ludziom żyło się coraz lepiej. Codziennie wyrobnikom dowożono kosze stawinogów i kukiełek. Karmiono surowym mięsiwem i pojono agrestem. Mimo tego umierali przy pracy, padając z wycieńczenia. Sami też wybierali miejsce pochówku na plantacji. Na oczodoły kładziono im dwie monety dla przewoźnika i zagrzebywano w trzcinach. Dlatego pędy były takie dorodne. Dragan trzymał wszystko w ryzach, a imienie lokował pod ziemią.
Constantin po roku zniknął bez śladu. Mówiono, że położnik został otruty. Strych przeistaczał się w komnaty, gdzie ściany, sufity i podłogi pokrywano trzciną, tworząc mozaikę. Goretta przeprowadziła się na stałe na poddasze i stamtąd nie wychodziła. Dragan coraz więcej czasu spędzał w Kopalni, a na strychu pojawiał się rzadziej. Czarnobrewa była brzemienna, więc oszczędzał ukochaną. Kiedy termin rozwiązania się zbliżał, Goretta zeszła pod ziemię. Wezwano akuszerkę. Rozpoczął się poród.
Nadbaba mruczała grubymi wargami jakieś zaklęcia, przesuwając niespokojnie po podłodze szerokie stopy. Przez cały czas palce jej zręcznie wiązały powrósło z wiotkich ździebeł trzcinowych. Miał posłużyć do zaciśnięcia pępowiny. Komnata odymiona była ziołami, a wszędzie wisiały warkocze czosnku. Stara akuszerka czekała, Pierwiastka wiła się w bólach. Siedem dni i siedem nocy było słychać spod ziemi rozdzierający krzyk. Apogeum nadeszło, kiedy przyszły bóle parte. Po nich nastąpiły jeden po drugim krzyk niemówiątek. Potem zapanowała cisza. Bliźnięta; chłopczyk i dziewczynka ogłoszono wszem. Jednak matka nie była godna ujrzeć swoich dzieci. Dała gardło. Popłody poćpiono na pożarcie basiorom. A nad Starymi Kunami naszła wielka flaga.
— Tak samo, jak przed trzydziestoma laty — odezwała się starucha. — Tylko wtedy nie było przy tobie ojczulka.
— Ty pamiętasz nadbabo jak to było? — załkał. — Dobrze, że mnie skryłaś. A teraz moje dzieci ukarane za to zło, które uczyniłem. Chcę pokuty Panie, a potem odprawki — zawołał ku niebiesiech.
Miesiąc był w pełni. Wokoło słychać było wycie wilków. Niebo zagrzmiało i rozbłysło błyskawicami.
Na plantacji praca trwała nieprzerwanie. W Kopalni Cudów popukały Dragan opłakiwał śmierć ukochanej. Jego lament niósł się po rwącej rzece.
Nagle ziemia zadrżała, plantacja stanęła w ogniu. Ci, co przeżyli pozostali ślepi i głusi. Dragona i niemówiątek nie odnaleziono. Pozostali na wieki w czeluściach kopalni; tak wieść niosła.
Popiśnik zapisał, że pod ziemią znajduje się miasto i tunel, w którym stoi trzcinowy pociąg pełen złota. Już wielu śmiałków próbowało odnaleźć, lecz po zejściu w czarne jaskinie nigdy nie powracali.
W Starych Kunach ćma zapadła niespodzianie, chociaż był ciepły, lipcowy wieczór. Zimny powiew i osuwający się w szczeliny ulic purpurowy szal zapowiadał nowe dzieje.
Drzwi Hotelu Sacharum się otworzyły. W holu zapadła cisza. Czarnobrewy młodzieniec i dziewczyna ze złotymi fircyfuszkami wynajęli osobne pokoje. Legenda zatoczyła koło...




Przypisy do słów:


- Agrest – kwaśne wino.


- Barszczyk – człowiek leniwy, gnuśny.


- Belweder – budowla na wzniesieniu z pięknym widokiem.


- Chycza – dom, chata.


- Ćma – ciemność, mrok.


- Ćwiokowatość – zazdrość.


- Flaga – szaruga, deszcz, dżdżysta pogoda, słota.


- Fircyfuszki – włosy poskręcane, pukle.


- qardło, garło – życie (dać gardło — oddać życie).


- Gorzałkoś – pijak.


- Imię – majątek.

- Imienie – majętność, majątek, mienie.


- Kreski – głosy na wyborach.


- Kukiełka – bułka, niekiedy ze słodkiego ciasta.


- Latawiec – zły duch, diabeł, zmora.


- Macierz – matka.


- Melepeta – ktoś niezdarny, łamaga.


- Nadbaba – prababka.


- Niemówiątko – niemowlak.


- Nocnik – włóczęga nocny.


- Nocownik – złodziej nocny.


- Odebrać się – oddalić się, odejść.


- Odetkać się – oddalić się na chwilę, odłączyć się, odbiec.


- Odprawka – rozgrzeszenie.


- Odzianka – suknia, ubranie.


- Opleśniak – stary skąpiec.


- Otoczyświat – ocean.


- Paskudować – psuć, robić szkodę, przeszkadzać; kraść.


- Pieluch – plotkarz.


- Pieniężnik – 1) człowiek bogaty, 2) wekslarz, bankier.


- Pierwiastka – pierworódka, rodząca pierwszego raz.


- Pobydlić – pobyć, pomieszkać.


- Pochwalnia – modlitwa.


- Poćpać, poćpić – cisnąć, rzucić.


- Pogębek – policzek.


- Pojedynak – nieżonaty, kawaler.


- Pomarlisko – cmentarz, pustkowie.


- Ponocnica – praca nocna, ślęczenie po nocach.


- Popiśnik – spisujący, opisujący.


- Pościałka – pościel.


- Pozimek – wiosna.


- Przeciwek – miejsce, mieszkanie naprzeciw będące, przeciwna strona ulicy.


- Przeproszka – zaprosiny.


- Przyciemka – daszek na lampę

.
- Psocić się – oddawać się nierządowi, cudzołożyć.


- Smrodnik – tyłek, zadek.


- Stawinoga – ludowa nazwa chleba, jako posiłku stawiającego człowieka na nogi.


- Położnik – człowiek obłożnie chory.


- Popukały – popękany, potrzaskany.


- Poranić się, poraniać się – zabrać się do czegoś rano, wstać rano, pośpieszyć się zbyt wcześnie.
- Przeciąg – przestrzeń, terytorium, teren.


- Wiedzmyż – nie wiadomo.

Joomla Template - by Joomlage.com