ZADZIWIENIA
Okazyjnie nasze zadziwienie nabiera głębi, kiedy rozpamiętujemy je z dystansu i uaktualniamy w czasie. Zdarzenie, które opiszę miało miejsce ponad trzydzieści lat temu na Krecie.
Do zagubionej wśród skał małej wioski dotarliśmy w samo południe dziwiąc się, że jest kompletnie wyludniona. Kiedy ledwo żywi od skwaru usiedliśmy przy wyschniętym bajorku, nad którym drzemała para zakurzonych kaczek, nawet ospały pies chudzielec nie zwrócił na nas uwagi. Pomni faktu, że w tym klimacie czas sjesty jest święty nawet dla zwierząt, postanowiliśmy tylko chwile odpocząć. Tym bardziej zaskoczył nas nagły wybuch energii, kiedy z krętej uliczki wyskoczył on, na czarno ubrany olbrzym. Olbrzym niezdarnie biegł w naszym kierunku machając rękami i wydając piskliwe, podniecone dźwięki. ‘Mieszanka szaleńca i pirata’ pomyślałam, a przez głowę przemknęło mi, że może to być koniec naszego swawolnego łazikowania po pirackiej części wyspy. Natychmiast wstaliśmy, niby na powitanie, ale bardziej ze strachu, a olbrzym widząc nasz dyskomfort, zatrzymał się jak wryty i jakby nagle świadomy swego wyglądu i naszych obaw, ucichł.
Z bliska widać było, że jakaś okrutna choroba groteskowo zdeformowała tego człowieka dając mu demoniczną twarz i okrutnie powykręcane ręce. Dodatkowo kontakt wzrokowy utrudniał nam potężny zez w jego ogromnych i rozbieganych oczach.
Po chwili wiedzieliśmy ze ma na imię Spiro i ze mamy za nim iść, co posłusznie zrobiliśmy, nie wiedząc co nas czeka. Jego dziecinna niemal radość musiała wzbudzać w nas pewne zaufanie, skoro nie oponowaliśmy.
Jak później okazało się, Spiro był tu ważna osobą, a czas sjesty był jego ulubionym czasem, ponieważ wtedy, kiedy wszyscy drzemali, to on był tu głównym gospodarzem odpowiedzialnym za gościnność dla xeno, czyli gości - taką tu sobie wypracował rolę, z której był bardzo dumny.
Zgodnie ze swoim rytuałem, Spiro obudził dla nas drzemiącego popa. Niewylewny, ale łagodny, w wyblaklej i nieco zatłuszczonej sutannie, pop opowiedział nam o tej części Krety i o samym Spiro. Dodał, że tutejsi ludzie darzą szacunkiem i czułością swoich ułomnych, ponieważ tradycyjnie ich obecność przynosi wiosce szczęście i że Spiro nosi przezwisko Anioł. „Anhelli, rozumiecie?” powtórzył, chcąc wiedzieć, czy pojęliśmy.
W międzyczasie nasz bohater znikł, by po chwili powrócić z dygoczącą taca, na której były szklaneczki rakiji i chłodne śliwki tylko dla nas i popa, bo sam skupiony był na przyglądaniu się, czy wszystko nam smakuje. Te gościnę przygotowała oczywiście niewidoczna dla nas pani popadia, z którą Spiro miał już taki układ.
Na pożegnanie pop dodał, by przypadkiem Anioła nie obrażać jakimś pieniądzem, ale też żeby koniecznie nie zapomnieć wysłać dla Spiro pocztówkę, bo on najbardziej się cieszy z tego, że najwięcej poczty listonosz przynosi właśnie dla niego, że otrzymane widokówki Spiro pilnie obnosi po domach wskazując palcem na swoje imię w adresie i czuje się wtedy jak w raju. ‘Paradisso, rozumiecie?’ podkreślał pop. Powoli zaczęliśmy pojmować, przytomnie pytając o adres. „Adresujcie na Spiro – Plakia – Kreta, to wystarczy” zapewnił.
Do dziś zadziwia mnie to, że tak mało trzeba by smakować Raj, i że Aniołowie miewają nietypowe urody i gusta, np. mogą mieć zeza, lub preferować czerń, co zupełnie nie przeszkadza im w przynoszeniu szczęścia swojej wsi, jak również to, że są miejsca, gdzie obcy to goście. Przynajmniej trzydzieści lat temu miejsca takie ciągle były.
Pocztówek z Londynu wysłałam dwie, szczerze mówiąc to trochę za mało za tak sporą lekcję pokory.
Helena, Maj 2018