Czas

  Z okien mojego domu na wyspie Wyobraźnia, lubiłam po zmroku ja obserwować. Kusiła tajemnica i niezwykłym blaskiem. Z książek wiedziałam ze jeśli nie mruga to nie jest gwiazdą. Nie mrugała. Pewnego dnia, z ciekawości, wybrałam się na nią.
Kiedy już stanęłam na wzgórzu z najstarszego bazaltu, tej z daleka tak ślicznej kuli, doznałam zawodu. Nie było tu jeszcze żadnego stworzenia, nawet glisty. Niczego zielonego, nawet jednej trawki, ba, nie było tu ziemi, choćby najcieńszej warstewki. Ot ostudzona planeta, gdzie zastygłe lawy, bure pagóry, kaniony wulkanów, rude ostre skały i parujące wody i niedbale rozrzucone kamienie spoczywały po trudach kotłowania się.
Stałam zdziwiona i niepyszna, z dołu dochodziły echa miarowych uderzeń fal, kołysząc cisze i bezruch okolicy. Zapadał zmrok. Ciekawiej zrobiło się, kiedy na ciemnym i czystym granacie nieba noc porozwieszała niezliczone kandelabry gwiazd, wielkich i wyraźnych. Rozpoznawałam znajome konstelacje. Było mniej obco. Wkrótce niebo zaszczyciła wielka kula z mapa jakichś lądów na niej i zrobiło się wokół błękitno-srebrzyście.


Korzystając z poświaty, powędrowałam w głąb lądu, w nadziei ze spotkam jakieś życie, ruch. Tymczasem po drugiej stronie wzgórza trwała jeszcze większa cisza, do bólu uszu, przerywana jedynie echem moich kroków.
Obojętny, zastygły w wieczności świat, pomyślałam, powoli uświadamiając sobie nieobecność czasu.
On tu po prostu nie istniał. Nie miał czego odmierzać. Co więcej, nie miał kto go odmierzać.
Bo jeśli były tu jakieś bakterie lub jętki to na pewno nie interesowały je milenia, miesiące czy inne milisekundy.
Z czasem, a raczej bez czasu, ogarnęło mnie dziwne, ale mile uczucie wolności od przemijania, żałowałam nawet ze musiałam już wracać, w domu mogli się martwic.
Jeszcze wtedy nie wyobrażałam sobie ze mogłabym w tym dziwnym miejscu kiedykolwiek zamieszkać, a jednak. Los zdarzył. Odciągnęło się to nieco, ale w końcu, przy pomocy rodziców, w XX wieku tzw. naszej ery, zdarzyło się.
Zanim jednak tak się stało, dowiedziałam się, że ta niema planeta, jeszcze wtedy bez żadnej ziemi, miała kiedyś otrzymać nazwę właśnie Ziemia. A ta wisząca nad nią kula, nazwę Księżyca. I ze ta dziwna para, już od dawna zajęta obrotami własnymi i wokół ich nadrzędnej Gwiazdy, później nazwanej Słońcem, wspomagała się. On, przyjaciel lunatyków, występował tu w roli wiernego pazia niebieskiej królewny, a ona, kipiąca życiem i niestety zapatrzona w Słonce, była jego cud-planeta, jedynie do podziwiania z dystansu.
Kiedy na nią wróciłam, była już, już albo jeszcze, niewypowiedzianie piękna. Były już na niej i żyzna ziemie i zielone drzewa i nieprzebrane ilości roślin, krzewów, stworzeń, w najróżniejszych kształtach i kolorach. Wyglądało na to ze mój gatunek istniał tu już od dawna i ze to on wymyślił miary takie jak wiek, stad wiem ze był Dwudziesty.
Mój gatunek zapewne tez stworzył pojęcie Czasu, opracował kalendarze, wykonał zegary. Stworzył nie tylko lata świetlne, ale i lata przestępne. W tych normalnych szacowano tu wiek, np. osobników, ale nie tylko.
No właśnie - wiek, lata, na liczbę własnych narzekać nie będę, na mojej wyspie mówiono, że tyle ich przeżyć to już szczęcie i to musi mi wystarczyć. A te przestępne pamiętam szczególnie, ponieważ 29 luty przypadał na urodziny brata, z którym o Czasie zdarzało się nam niebanalnie rozmawiać. Do czasu, a to zawsze znaczy przedwcześnie.
Niesympatyczny ten czas, jakby nie wiedział ze i jego własny żywot jest kruchy, właściwie bez mierniczego nie miałby szans, nawet przemijać! Pewnie nie wie, że owszem, wielce ważny, ale tylko dla gatunku homo sapiens.
Czy nie mógłby nękania ich zaprzestać, ręki karmiącego nie kąsać? Choćby dla własnego dobra.
‘Drogi Czasie, pomyśl. Co ci szkodzi?’.
Ogólnie, z Czasem ma się kłopotów sporo, pewnie on sam nie podejrzewa, ile. Niektórym z nas w tym zagubieniu pomaga postać Wielkiego Zegarmistrza lub brak dociekliwości. Inni sami nieustannie szukają ładu. Sensu przemijania. Układają filozofie. A on sobie biegnie, niezmiennie i jak by nic.
Niekiedy udajemy ‘z nim oswojonych’, zdarzają się nam dziwne określenia jak np. ‘wiecznie zajęty’, ‘wiecznie uśmiechnięty’, czy naburmuszony. Czy naprawdę wiecznie? Perfekcjonista upierałby się przy ‘ciągle’, bo
jednak dostojne słowo ‘wieczność’ nie jest łatwym dla ziemskiej wyobraźni.
Nieco lepiej wychodzi nam ‘wieczny sen’, brzmi bardziej ludzko, chociaż niekoniecznie miło.
Bardzo miłym natomiast jest to, że mimo wszystkiego, mieliśmy, tzn. moja generacja miała, szczęście do ‘właściwego Czasu na Ziemi’. Nie byle jakie. Mogliśmy trafić np. na obie niedawne wojny lub dużo wcześniej, na mieszkanka w jaskiniach, tudzież na średniowiecze z przeciętna żywota lat trzydzieści sześć, lub na czas inkwizycji. Wariantów było multum.
Czyli niektórym sprzyjasz, Książę. Innym mniej. A niemal dla dla wszystkich, okazyjnie, może dla kaprysu, choćby na chwile, bywasz nawet piękny i niezapomniany.

Joomla Template - by Joomlage.com