Barbara Ziembicka
Powrót kota
Jesteśmy w lesie. Późne lato. Robi się coraz ciemniej, bierze lekki ziąb.
W takiej sytuacji warto by było schronić się w domu, zapalić światła i napić się czegoś ciepłego. Ale nie, słyszymy powtarzający się dźwięk - nieprzyjemny, przejmujący, skarżące się kocie miauczenie. Co za kot, jaki kot – przecież to nasz kot! Bo w tym lesie innych kotów nie ma.
Więc szukamy: górą, dołem, przez las, uparcie. Latarka kiepska, ale nic. Miauczenie czasami zacicha, albo zbliża się lub oddala. Drzewa, na które spoglądamy z rozpaczą, w górze są coraz ciemniejsze i tajemnicze. Ale przecież tam, tam na wierzchołkach gdzieś musi być nasz kot! Wołamy po imieniu i nic.
Zeszliśmy pół lasu i wreszcie jest. To drzewo i ten kot. Ale historia. Jakim czarem sprawić, żeby kot znów był z nami, zszedł i nie płakał? Nie znamy takiego czaru.
Całą noc nie spałam, całą noc wsłuchiwałam się, chcąc nie chcąc, w ten jego miauk nieubłagany. Skąd u zwierzątka takie siły…
W porannej szarówce pobiegłam do sąsiadki i jej chłopak wszedł na wysoki, kołyszący się od wiatru świerk. W emocji i w strachu o niego i kota patrzyłam końca operacji. I w końcu kocik smyrgnął między nogami. Spotulniały, spragniony i głodny był.
„O, wrócił kot!” – powiedziały obudzone dzieci.