Zjazd rodzinny

Zaczęło się tak, że Natalia powiedziała:
- Właściwie to ja nie mam rodziny! Była tego dnia w złym nastroju.
Obruszyłam się i zaczęłam wymieniać żyjących – kuzynki, pociotków, wujków.
- Ale my nie utrzymujemy z nimi kontaktu a jeśli, to tylko sporadycznie.
Było w tym sporo racji, ale wiecie jak to jest. Życie biegnie sobie jedną linią, do bocznych zaułków już nie zaglądamy.
Okazja nadarzyła się taka, że czytałam Empuzjon Tokarczuk, właśnie wydany, a tam pojawia się uzdrowisko lecznicze o nazwie Gŏrbersdorf, jako miejsce akcji. Coś znana mi nazwa – pomyślałam. Pobiegłam w odruchu do szafy, w której jest wszystko.


A tam, listy mojej babki do dziadka, listy, które leżą sobie u mnie, rzadko oglądane, właściwie wcale. Więc szast-prast, szukam listów i są. To listy z Górsberdorf! Piękny papier, mocno zniszczony, pismo szlachetne, choć sformułowania dość proste, żeby nie powiedzieć – mowa chwilami wiejska. Babcia Helena leczyła gruźlicę w tymże Gŏrbersdorfie , cierpiała tam bardzo, także na samotność, bo wkoło sami Niemcy, po polsku nie można rozmawiać. A w domu, w Dusznikach Wielkopolskich osierocony mąż Walenty i siedmioro dzieci. Myślę, że Helena miała poczucie końca. Był rok 1906.
Dzwonię do siostrzenicy z Poznania. Tak i tak, są listy, my potomkowie babci Heleny żyjemy, a Natalia ma pomysł zjazdu rodzinnego, co wy na to. Marzy o uroczystości, na której pojawią się wszyscy, wnukowie tamtej pary, naszego dziadka i babci z początków dwudziestego wieku.
- Wykluczone – powiedziała siostrzenica, mnie w to nie mieszaj.
A jednak krok po kroku – rzecz się dokonała.
Ta sama siostrzenica stała się duszą tego przedsięwzięcia: dzwoniła i zapraszała, stworzyła imponujące drzewo geneologiczne, powiększyła zdjęcia rodziny /te od początków wieku i poźniejsze/, ustaliła miejsce zjazdu. Był nim pałac pruski niedaleko Poznania z pięknym parkiem i stawem. W środku restauracja, której kuchnia nie rozczarowała. Było o czym rozmawiać.
Natalia nakręciła piękny film o babci, w którym aktorka czyta wybrane listy z szafy.
Zjazd trwał dwa dni, a w drugim zakończony wizytą na cmentarzu w Dusznikach - nad grobem Heleny i Walentego.
I co?
Dzwonimy i spotykamy się częściej. Oczywiście nie wszyscy ze wszystkimi, ale
co było to było, jest dokumentacja, lecz przede wszystkim ta rodzina człowiecza
ma co wspominać. I co rozważać.
Niech żyje więc literatura!

Barbara Ziembicka

PS. Dzisiaj Gŏrsberdorf nazywa się Sokołowsko. Pisałam potem na adres fundacji Olgi Tokarczuk. Zainteresowano się sprawą.

Joomla Template - by Joomlage.com