Dziś będzie na smutno
Jaki kolor ma samotność? Samotność jest szara, bezbarwna, przezroczysta, smutna. Oplata nas swoimi niewidocznymi mackami, sączy się do duszy, pogrąża, zatapia. Niby na zewnątrz wszystko jest normalnie, niby mamy ten swój świat, ten święty spokój, ale tak naprawdę nikt nie znalazł szczęścia w samotności, a jeśli ktoś tak mówi to jeszcze nie wie, że duszę zatruwa mu gorzki osad.
Wpisałam w wyszukiwarkę słowo „samotność" i wyskoczyło miliony haseł. Mam do wyboru samotność w literaturze, w sztuce, w psychologii, w sieci, w cytatach, w obrazach, a także definicje z przeróżnych encyklopedii. Gdybym tylko chciała mogła bym poczytać, pościągać i wysmażyć szalenie mądrą, prawie naukową rozprawę o samotności. To wszystko mogłabym zrobić, gdybym tylko chciała – ale ja nie chcę. Opowiem wam o moich samotnościach.
1. Mam kilka lat. Jest słoneczny letni dzień. Pływam na nadmuchanej oponie po rzece. Rodzice opalają się na brzegu. Nagle opona pęka, powietrze gwałtownie wylatuje. Czarna guma owija się wokół mnie, krępuje ruchy, ciągnie w głębinę. Jestem pod wodą, szamotam się, chcę wezwać pomocy ale zamiast krzyku, do moich ust wdziera się woda, wypełnia płuca. Do dziś pamiętam paraliżujący strach i dominujące uczucie samotności. Samotność w umieraniu.
2. Jestem w szpitalu. Bólu rozrywa moje ciało na miliony kawałków. Obok arabski lekarz rozmawia z hinduskim lekarzem w języku którego nie rozumiem. Patrzą na mnie z troską, sprzeczają się, zlecają dodatkowe badania. Pomimo ich obecności jestem sama z moim cierpieniem, z chorobą, z bezradnością, z niewiedzą. Samotnie samotna w chorobie.
3. Siedzę na tarasie w moim afrykańskim domu. Magiczna chwila, kiedy dzień przemienia się w noc w RPA trwa niezmiernie krótko. Cały ogród rozbrzmiewa świergotem powracających do gniazd ptaków. Tu gdzie mieszkam, na wysokości 1600 metrów nad poziomem morza, wieczory są chłodne. Piję gorącą herbatę z rumem i otulam się kocem. Kiedy ostatnie promienie słońca znikają za horyzontem, ptasi jazgot zamiera. Robi się ciemno i wtedy z zakamarków ogrodu, z plątaniny gałęzi, z zaułków i szparek wylatują nietoperze. Krążą bezszelestnie, przelatują niczym duchy obok mojej głowy. Patrzę na Krzyż Południa świecący nad moim garażem, naciągam mocniej koc i nic więcej do szczęścia nie jest mi potrzebne. Po zabieganym dniu, cieszę się tą chwilą absolutnej doskonałości i kontaktu z przyrodą. Gdybym tylko mogła podzielić się z kimś moim samotnym szczęście. Szczęśliwa samotność?
4. Święta, święta. Nakrywam stół białym obrusem, ustawiam talerz. Mazowsze śpiewa kolędy. Gdzieś, tam daleko w Polsce, rodzina ulepiła pierogi i upiekła karpia. Może pomyślą o mnie przy składaniu życzeń? Mąż, na pustyni 1000 km. od domu zje kolacje przygotowaną przez hinduskiego kucharza. Jest jedynym Polakiem w grupie. Dwa tygodnie temu gdy wyjeżdżając „na szychtę" zabrał ze sobą opłatek. Kładę na talerzu jeden kawałek ryby. Mazowsze smutno zawodzi – lulaj że Jezuniu, lulaj że lulaj... Moje najgorsza, samotna wigilia.
5. Spaceruję po Krakowskim Rynku. Otaczają mnie setki ludzi. Siedzą w kawiarenkach, jedzą lody, piją kawę, rozmawiają, śmieją się lub tylko milczą we dwoje. Patrzę na trzymających się za ręce młodych, zakochanych, na rodziny zaaferowane opieką na dziećmi, na wzajemną troskę starszych par i nagle tracę ochotę na spacer i na kolejną kawę przy której „ gęby nie ma do kogo otworzyć". Uciekam do domu. Nie lubię tej mojej samotności wśród tłumów, tych spojrzeń i półsłówek – że sama a cały stolik zajęła. Samotność w tłumie. Durna samotność.
6. Jestem w domu. Siedzę z telefonem w ręce, mam wystukany numer alarmowy i bardzo wysoką gorączkę. Generalnie czują się tak źle, że od czasu do czasu tracę poczucie rzeczywistości. Boję się położyć, boję się zasnąć. Siedzę z palcem na zielonej słuchaweczce i czekam, aż zaczną działać leki. Jeśli nie zadziałają, zadzwonię po pomoc. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie czas. Jak dobrze było by mieć kogoś obok siebie. Leki zaczynają działać. Znowu mi się udało. Nienawidzę takiej samotności.
7. Wpadłam do przyjaciółki „po coś" i tylko na chwilkę, ale oczywiście zasiedziałam się. Cały dom wypełniony był śmiechem, krzykiem, bieganiem – jednym słowem dobrą zabawą. Dwa żywioły, 3,5-letni Bartosz i 1,5-roczny Grzesio, niepodzielnie zawładnęli całą przestrzenią.
Znalazłyśmy sobie azyl przy kuchenny stole i pilnie strzegąc filiżanek z kawą, rozgadałyśmy się na dobre. W końcu zmęczony gonitwą Grześ udał się na drzemkę. Dla Bartosza zapaliło się zielone światło na oglądania ulubionej bajeczki. Pobiegł ochoczo, a my, ogłuszone nagłą ciszą pośpiesznie dopijałyśmy resztki kawy. Przed wyjściem poszłam pożegnać się z Bartoszem. W salonie, na ogromnej sofie, odwrócony plecami do grającego telewizora, siedział skulony mały chłopczyk. Podciągnięte kolanka obejmował rączkami i smutno patrzył przed siebie.
Synku! Czy coś się stało? Czy ta bajka była brzydka? Straszna?
Nie, mamo. Byłem tu taki samotny. Bo Ciebie tu ze mną nie było!
Taka właśnie jest samotność - szara, bezbarwna, przezroczysta, okrutna i smutna.