Duch
Rozlewał się pod sklepieniem. Wpadł tu przez przypadek zwabiony gotyckimi łukami i ich błękitem.
To będzie coś znajomego, nie jest tak duże i potężne jak katedry, ale on, jak te dżiny ze wschodu potrafi się ograniczać.
Potrzebował trochę spokoju. Rozgardiasz, jaki panował w niebieskiej przestrzeni, zmęczył go.
Nie było słychać głosów anielskich, za to huczały drony.
Nawet papież, wydawałoby się, sojusznik, wysłał też tam swojego.
Co prawda nie słyszał tutaj wzniosłych modlitw, ani organów, tylko szemrzące głosiki – ot taka ludzka paplanina.
A więc to nie sobór, ani konklawe. Tam byli by sami mężczyźni i ta ich smętna, wszechobecna czerń.
Ale tu też zebranie i debata. O czym? O mnie ! O duchu, no proszę.
Czyli zdają sobie sprawę z mojej obecności, chociaż jestem niewidzialny.
No pewnie, przecież to oni, ludzie, mnie wymyślili, niczym miękką kołderkę, Otulam ich biedne ciała zanim znajdą kres.
Ja - bezkresny jestem marzeniem o świecie za tą bramą, nadzieją na przyszłość,mimo wszystko.
Coś o wiele lepszego niż bogowie i ich świat, stworzeni na ludzkie podobieństwo. Są przez to tak samo ułomni jak oni.
Anna Marek