Absurd z czasów PRL

Jest lipec 1974 roku. Jedziemy do Bułgarii na tak zwane studenckie hufce pracy.
Po długiej, trwającej ponad dobę podróży koleją z dwiema przesiadkami i dwugodzinnym postojem na granicy rumuńskiej, gdzie odprawa odbywała się poza pociągiem, docieramy w końcu do miasta Sliwen. Stamtąd jeszcze godzinę do małej miejscowości o nazwie Kowaczite. Zakwaterowanie w szkole. Warunki sanitarne - żadne. Praca - przy zbiorze brzoskwiń lub przy podwiązywaniu winorośli. Po trzech tygodniach mamy odpoczywać w Warnie, na co bardzo się cieszymy. No, ale na razie jesteśmy we wsi Kowaczite, czyli w głębokim bułgarskim interiorze, gdzie w prymitywnej stołówce m.in. tłumaczymy kucharkom jak się parzy herbatę, bo nie mają o tym pojęcia. Za to na obiad dostajemy co drugi dzień pyszny ogórkowy chłodnik tarator. Upały są prawie czterdziestostopniowe.
W pierwszą niedzielę po przyjeździe zapowiedziano wyjazd do Sliwen na uroczyste rozpoczęcie międzynarodowych hufców pracy.

Otrzymujemy mundury, czyli po prostu ubrania robocze z drelichu z wielką okrągłą plakietką na bluzie, informującą, że jesteśmy członkami młodzieżowych brygad komunistycznych im. Georgi Dymitrowa.
Na głównym placu Sliwen stajemy w dużym czworoboku. W zgromadzeniu uczestniczy kilkaset osób, większość to Bułgarzy i Rosjanie. My z Czechami i Słowakami stoimy koło siebie w narożniku i stanowimy niewielką 30-osobową cząstkę tej manifestacji. Wzywane są poczty sztandarowe, na maszty wciągnięto pięć flag narodowych.
Z początku przypomina mi to apel harcerski, ale akcja rozwija się w zaskakujący dla nas Polaków sposób. Po dynamicznych przemowach, które triumfalnie brzmią z megafonów, następują wygłaszane po bułgarsku i rosyjsku dramatyczne apele. Ostatni z nich, krótki i zwięzły, brzmi: „W hołdzie ofiarom imperializmu i kapitalizmu – na kolana !”  Bułgarzy i Rosjanie rzeczywiście padli na kolana; ale my, Słowacy i Czesi stoimy oniemiali. Specjalnie dla nas powtarzano to hasło jeszcze dwukrotnie po rosyjsku, aż w końcu ponaglani i proszeni przez naszych bułgarskich opiekunów pochyliliśmy się głęboko składając się wpół ze śmiechu. Trwaliśmy w tej pozycji kilka chwil, chyba dłużej niż należało – nie mogąc się wyprostować z ubawienia.
Potem były jeszcze białe gołębie, kolorowe balony, śpiewy i wielkie brawa. To już było zwyczajne, jak u nas przed trybuną na 1 maja.
Wychowałam się i dorastałam w gomułkowskiej, socjalistycznej rzeczywistości PRLu i nasze rodzime absurdy były dla mnie normalne. Po prostu tak zawsze było i już, a nawet zelżało przecież po 1970 roku, gdy zaczynałam być dorosła. Tak naprawdę największym, tragicznym absurdem PRL-u było dla mnie wprowadzenie stanu wojennego.
A z tych bardziej zabawnych absurdalnych zdarzeń zapamiętałam na zawsze właśnie ten bułgarski pokłon na kolanach. Na pamiątkę tamtych pracowitych wakacji w Bułgarii zachowałam sobie tzw. brygadirską kartę, czyli legitymację z wpisanym cyrylicą moim imieniem i nazwiskiem.
Roma
bryg


 

 

Joomla Template - by Joomlage.com