Wyspa skarbów
Na wyspę jeździliśmy co roku. Mama uwielbiała tam spędzać wakacje, więc od jakiegoś czasu przestaliśmy nawet robić plany urlopowe, bo wiadomo było z góry, że i tak skończy się na tym, że pojedziemy na wyspę. Mama nazywała ją zawsze Wyspą Skarbów. Nie, nie dlatego, że były tam jakieś ukryte przez piratów kosztowności. Po prostu w ten sposób o nas mówiła –„ moje Skarby”, „moje Skarbeczki”. Odkryła tę wyspę dla nas, dla swoich „Skarbów”, jako idealne miejsce dla dzieci, na niczym nie skrepowane wakacje. Jeździliśmy w czwórkę – mama, tata, ja i mój cztery lata młodszy brat Papi. Tak naprawdę, miał na imię Patryk, ale tak na siebie mówił i końcu wszyscy zaczęliśmy go tak nazywać. Kiedy Papi był całkiem mały, miałem wyspę tylko dla siebie.
Czułem się wtedy jak odkrywca, a wszystkie zakamarki były tajemnicze i fascynujące. Całymi dniami włóczyłem się po kamienistych plażach, wspinałem na klify i wyobrażałem sobie, ze jako rozbitek, spędzę tu resztę życia. Budowałem szałasy, zaglądałem do wilgotnej i ciemnej groty, na którą natknąłem się któregoś roku i nawet zrobiłem łuk, z którym bezskutecznie polowałem na wiewiórki. To była moja wyspa. Mijały kolejne lata, Wyspa Skarbów niepostrzeżenie zmieniła nazwę na Wyspa, a mama swoim „skarbem” nazywać zaczęła wyłącznie Papiego. Skarbie, daj rączkę, Skarbie, zjedz jabłuszko, nawet, Skarbie, jesteś niegrzeczny. Rozumiem, w domu, w ciągu roku, była zajęta, ale tu, na wyspie, cały wolny, wakacyjny czas poświęcała bratu. I te zachwyty; zobaczcie, jaki on mądry, jaki śliczny, jak pięknie rysuje! Ja, potrzebny jej byłem tylko wtedy, kiedy trzeba było się zająć Papim. Nie znosiłem tego. Miał już sześć lat, a musiałem go niańczyć za każdym razem, kiedy chciałem powłóczyć się po wyspie. Mama uśmiechała się wtedy do mnie przymilnie, mówiąc – weź ze sobą na spacer braciszka, on tak lubi te wasze wyprawy.
Tamtego roku było podobnie. Poszliśmy trochę dalej niż zwykle. Papi ciągnął się za mną niemiłosiernie, więc żeby mu dać nauczkę, schowałem się za skalnym wyłomem, tuż nad klifem. Słyszałem jak płacze, jak mnie woła, ale nie wychodziłem z kryjówki. I wtedy zobaczyłem jego główkę jak się nachyla nad urwiskiem, wypatrując mnie poniżej. Mogłem krzyknąć, ale było za późno, mogłem złapać, ale chyba nie chciałem. Ostatnie, co pamiętam z tamtego dnia, to Papi, z rozłożonymi jak do lotu rękami i huk fal, bijących o skały.
Od tamtej pory nie byłem na Wyspie Skarbów. Matka nigdy nie podniosła się z depresji, a ojciec założył nową rodzinę. Ciekawe, czy jeżdżą na Wyspę. Czytałem, że klif zagrodzono barierką, a przy krawędzi stoi drewniany krzyż. Pewnie spędzają tam wakacje jakieś rodziny ze swoimi małymi Skarbami, ale to już nie moja wyspa.
Ania Okrzesik