Grzech
Diabły już zacierają czarne od smoły ręce. Uwielbiam grzeszyć. Co tu dużo mówić, wszyscy to lubimy. Mam na sumieniu sporo grzechów, ale największą frajdę sprawiają mi te małe, niewinne grzeszki, od których życie dostaje tę odrobinę pikanterii. Bez nich było by mdłe i nijakie. Co mnie trochę martwi i co uważam za wielką niesprawiedliwość, to fakt, że te grzeszki są zwykle bardzo niezdrowe. Chyba po tym się je rozpoznaje. A jak niezdrowe, to na pewno pyszne, miłe, albo choćby ekscytujące. Nie jedz tyle, bo utyjesz. Nie pal, bo dostaniesz raka. Nie morduj sąsiada, bo pójdziesz siedzieć. Nie miej kochanka, bo masz męża. No i jak tu nie pocieszyć się kubełkiem lodów, mimo, że to grzech straszliwy?
Życie bez grzechu jest nie do zniesienia. Rano modlitwa, potem ubiór skromny, szary, a najlepiej czarny. I żeby ciałka za dużo widać nie było. Żadnych ozdób. Śniadanie – dwie łodygi selera, kawa zbożowa albo ziołowa herbatka. Potem sprzątanie, gotowanie – wszystko z uśmiechem. Znajdziesz brudne skarpetki pod łóżkiem - przeproś, że nie widziałaś ich wcześniej. Jak już wypierzesz, wyprasujesz, masz czas wolny. Na przykład na właściwą lekturę. Możesz piąty raz przeczytać Qvo Vadis, a jeśli wolisz dokument, książka kucharska jest najlepszym wyborem. Żadnych romansów, broń Boże! I jak ci już jakoś minie ten dzień bez grzechu, zawsze możesz włożyć głowę do piekarnika i odkręcić gaz, powiesić się na pasku od szlafroka albo wrzucić suszarkę do wanny. Nad twoją trumną będą kiwać głowami z niedowierzaniem i niesmakiem. Taka kobieta! Dobra, miła, uczynna, jak ona mogła to zrobić? Przecież to grzech śmiertelny!
Ania Okrzesik