Trudno
Tak sobie siedzę nad filiżanką herbaty i myślę nad słowem „trudno”. Może napiszę wiersz; mam już nawet kilka błyskotliwych rymów w rodzaju „nudno, brudno, marudno”, jednak zupełnie nie jestem dzisiaj skora do żartów. Herbata stygnie, myślę dalej. Nastrój mam raczej filozoficzny, więc chyba pójdę w tę stronę.
Jedna z rzeczy, których naprawdę w życiu nienawidzę, to bezsilność. U siebie. U innych uważam ją za słabość, a wszystkie przejawy słabości napawają mnie niesmakiem. Te wypływające z ducha, najbardziej. Ludzie, którzy wszelkie przeciwności losu traktują jako dopust boży, bardzo często posługują się tą tanią wymówką – trudno, tak musi, musiało być. Droga na skróty, najprostsze rozwiązanie, które nie wymaga pracy – trudno. I nie idę dalej. Nie jestem ciekaw, czy da się problem rozwiązać, na ile sposobów, ścieżek, gdzie mnie zaprowadzą. Nie da się, trudno. Nie uczyli nas asertywności. Nasze pokolenie sobie z nią nie radzi. Godzimy się na rzeczy, których nie chcemy, spotykamy się z ludźmi, którzy nic nie wnoszą do naszego życia, ale są z nami od dawna. Pracujemy w miejscach, których nie lubimy, z ludźmi, którzy nas nie szanują, lub którymi gardzimy. Trzeba z czegoś żyć, trudno. Jakbyśmy mieli podcięte skrzydła, niezdolni do lotu. Kiedy czytam stoików, wyłania się może i piękna perspektywa pogodzenia się z przeciwnościami losu, ze światem jaki jest i przyjęcia na wiarę, że determinizm jest nam pisany. Nie godzę się na to. Znacznie bliżej mi do epikurejczyków, czerpiących radość z tworzenia swojego bytu, z samorozwoju, niż do stoickiego pogodzenia się z własnymi niedoskonałościami. Marek Aureliusz uśmiecha się pewnie z wysokości, widząc jak dziesiątki tysięcy ludzi z całego świata dołącza do Internetowego Stowarzyszenia Współczesnych Stoików, o czym donosi akademickie pismo „The Conversation”. Slogan „Keep calm and be happy” jest przecież czystym przeniesieniem pogodzenia się z losem w XXI wieku. No cóż, będąc już przy hasłach, to już wole kowala i jego los, wykuwany w pocie i znoju. Wszystko, byle nie oddać samostanowienia w jakieś nadprzyrodzone ręce, które jakoś to, mówiąc współczesnym językiem, ogarną. A jak tego nie zrobią, to trudno. Zostaje nam jeszcze wtedy na pocieszenie fragment pieśni Jana Kochanowskiego „Nie porzucaj nadzieje, jakoć się kolwiek dzieje” No i dosyć tego rozmyślania, ubieram się, wychodzę z domu. Już samo wyjście sprawia mi radość. Wieje wiatr, który dmucha mi w skrzydła. Może coś czeka tam na mnie za rogiem. A może nie, ale chociaż sprawdzę. Herbata i tak już dawno wystygła.
Ania Okrzesik