Ja – Kot, czyli opowieści z pazurem
Niewiele pamiętam z mojego pierwszego życia, bo jestem tu już ósmy raz, a wszystkie te miejsca, fakty i wspomnienia trochę mi się plączą, wiele zapomniałem, ale nigdy nie zapomnę ludzi, którzy do mnie należeli. Pierwsza była Alina, Ala, cudowna dziewczynka, dzięki której tak wiele dzieci się o mnie dowiedziało. Jak to było…Kot ma Alę? Tak. Tak to właśnie brzmiało i tego się będę trzymać.
Pan Marian Falski też Alę bardzo lubił, wiec lubiliśmy ją obaj. Wtedy uważałem to za oczywiste, że o mnie piszą w najważniejszej dla dzieci książce, ale dzisiaj jestem z tego bardzo dumny. Nie pamiętam już jak straciłem pierwsze życie, ale lubię myśleć, że dożyłem późnej starości. Potem było trochę trudniej. W drugim wcieleniu niestety nie było tak wesoło. Los zesłał mi role dachowca i szczerze mówiąc wolałbym tych czasów nie pamiętać, Karmiony smakołykami, które jak się domyślacie, z racji mojej pozycji w rodzinie najzwyczajniej mi się należały, nagle musiałem sam zatroszczyć się o pożywienie. Fuj! Niedobrze mi się robi na wspomnienie tych myszy i resztek ze śmietników. Moja kocia duma mocno wtedy ucierpiała. Na szczęście w trzecim życiu wiodło mi się całkiem nieźle. W 1941 roku wylądowałem jako maskotka na niemieckim okręcie Bismarc. Parę miesięcy tam tylko mieszkałem. Kiedy Niemcy dostali łomot od Anglików a okręt zatonął, z ponad 2000 załogi uratowało się 115 marynarzy i ja. Dryfując na desce z szalupy, zostałem wyłowiony i przygarnięty przez wybawicieli z okrętu Cossack. Szczęście nie trwało długo, bo moi koledzy po kilku miesiącach również dostali łomot, a ja znowu płynąc na desce, zostałem wyłowiony wraz z kilkoma rozbitkami. Wtedy dostałem przydomek Kot Niezatapialny. Cossacka zmieniłem na lotniskowiec Arc Royal, lecz i on wkrótce zatonął. Musicie przyznać, że to życie obfitowało w przygody. No, nudno nie było. W końcu ktoś wymyślił, jakiś przesądny idiota, że to ja sprowadzam nieszczęście na te wszystkie okręty. Nikt nie chciał już ze mną pływać. Przygarnął mnie w z łaski – byłem lekko oburzony – kapitanat portu w Gibraltarze. Trochę tam pomieszkałem, zestarzałem się i w końcu dokończyłem moje trzecie życie w Domu Marynarza w Belfaście 1955 roku. Kolejno służyli mi bardzo zacni i nawet sławni ludzie. W czwartym, albo w piątym żywocie, już nie pamiętam, znalazłem się jakoś w Krakowie i zamieszkał ze mną przemiły człowiek, wielki artysta, malarz, poeta i scenograf, ponad trzydziestoletni kierownik plastyczny Teatru Groteska – Kazimierz Mikulski. Jak on mnie pięknie malował! I wiersze swoje ozdabiał moimi wizerunkami. Możecie dzisiaj zobaczyć jaki był ze mnie przystojniak. Byłem dla niego dobry, choć irytowało mnie, że zwraca się do mnie po imieniu. Jak mawiał mój daleki kuzyn Behemot.. „ nie wiadomo dlaczego wszyscy mówią do kotów „Ty”, choć jako żywo żaden kot nigdy z nikim nie pił bruderszaftu”. W szóstym życiu jakimś cudem znowu urodziłem się w Niemczech. Czy już mówiłem, że mam kociego nosa do ludzi ciekawych i sławnych? No popatrzcie, kto by pomyślał, że zaprzyjaźnię się z przyszłym papieżem…W latach 70 tych Joseph Ratzinger odwiedzał regularnie swój rodzinny dom w mieście Pentling. Ja co prawda mieszkałem wtedy u jego sąsiadów, ale ilekroć przyjeżdżał, opuszczałem ich bez żalu i przenosiłem się do domu kardynała. Miałem wtedy na imię Chico. Jedna pani napisała nawet o nas książkę „Chico i Joseph”. Podobno mieliśmy te same charaktery. Ja i kardynał. Obaj oczekiwaliśmy respektu. Z resztą o mnie pisano odkąd pamiętam. Widocznie mam w sobie to coś, co skłania ludzi do podziwiania mnie i uwieczniania. Weźmy taką Szymborską. No i to jest moja liga! Noblistka wielokrotnie wspominała mnie w swoich utworach. Miałem wtedy na imię Mizia, byłem dziewczyną i w ogóle to u mnie mieszkał Kornel Filipowicz, a ponieważ pani Wisia bardzo kochała Kornela to i mnie się trochę tej miłości dostało. Jak widzicie w siódmym życiu znowu mieszkałem w Krakowie i chyba już do końca tak zostanie. Teraz, w ósmym, niestety przedostatnim wcieleniu, to dopiero mam szczęście! Bogusia i Franek to najmilsi ludzie, którzy u mnie kiedykolwiek mieszkali. Franek o mnie pisze, do czego, nie powiem, jestem trochę przyzwyczajony, Bogusia karmi frykasami, a ja cóż, dbam o nich jak mogę i tylko czasem marzę, żeby spędzić z nimi jeszcze jedno, to dziewiąte życie. Wtedy odejdę do Kociej Krainy spełniony i bardzo szczęśliwy. Choć Behemot twierdzi, że uratować kota może tylko łyk benzyny z prymusa, to ja chyba nie będę próbować. Jestem już trochę zmęczony.
Ania Okrzesik
Lipiec 2021