Własny wizerunek.
Czy to co chcemy zaprezentować otoczeniu odpowiada naszemu wyobrażeniu o sobie ?
Czy często kłamiemy, aby wydać się bardziej interesującym?
Stracić twarz – to przytrafia się naszym bogom i naszym wodzom. Nic gorszego nie może się zdarzyć, gdy zza skrywającej je dotąd zasłony pokażą wykrzywione
w okrutnym grymasie oblicze. Ich przymioty ducha i umysłu okażą się pozą i grą.
Ich posągowe postacie legną w gruzach, tak jak mur, który oddzielał je od zwykłych ludzi. To może być groźny czas. Zachwieje naszym poczuciem bezpieczeństwa i może wzniecić pożary.
Ale zwyczajna twarz, ta którą co rano widzimy w lustrze nie jest obrazem naszych ideałów, nie wierzymy w nią. Jest mimowolnym zwierciadłem duszy i reakcją na to co dzieje się wokół. Myślę zresztą, że wystudiowane pozy i te groźne, i te pełne powagi czy, łagodności biorą w łeb, kiedy coś nas zaskoczy.
Nie przeczę, czasami jak paradny strój przywdziewamy układne grymasy, ale nie potępiałabym sztuczności tych zachowań. Czyż nie są one jak życzliwie wyciągnięta na powitanie ręka? Staramy się pokazać z jak najlepszej strony, a jeżeli jej nie mamy, to chcemy naprędce stworzyć. A wszystko po to, by wznieść się ponad swoje ułomności. Dorównać, w naszym mniemaniu, tym którzy nas otaczają, a kontakty z innymi uczynić nie tylko znośnymi. To pragnienie bycia lepszym wymaga trudu - zwalczenia podłych uczuć i niskich pragnień. Nadania ruchom elegancji i wytworności gestom, uładzenia języka.
Pomyślcie, że te starania są jak czerwony, powitalny dywan rozwijany pod nogami naszych rozmówców w oczekiwaniu na odpowiedź. A jeżeli martwicie się, że te zabiegi są nieszczere, to kogo z nas nie zaskoczyły własne uczucia, czy zachowanie? Czy wiemy, co w nas jest prawdziwe ?
Pomyślcie o sztuce dyplomacji. Sztuce ukłonów i ustępstw, kroczków w tył, czynionych po to, by móc przesunąć się do przodu. I czy to nie ona pozwala nam być
z innymi i tworzyć społeczność?