Kolacja już jest gotowa
Leżę cichutko w łóżku. Nie domknięto drzwi. Mam nadzieję , że dzięki temu co nieco usłyszę.
To będzie uroczysta kolacja, ale ja nie wezmę w niej udziału. Od miesiąca choruję na żółtaczkę. Jem kaszki, kleiki i tak w kółko.
• Tobie było by przykro, a im zepsułabyś całą przyjemność jedzenia – powiedziała mama i zapakowała mnie wcześniej do łóżka.
Na razie więc wącham. Z kuchni wędrują do mnie soczyste zapachy mięsne, sosy przyprawione ziołami i ostrym czosnkiem. Mieszają się z rozprażonymi jabłkami posypanymi cynamonem, pewnie na kruchym cieście, bo czuję jego słodycz.
Dochodzą dźwięki. Ktoś rozkłada nasz stół na dwanaście osób. Deseczki wskakują w szerokie prowadnice ze stukotem. Stół też zmienia swoje miejsce, szura po podłodze, a za nim podążają krzesła.
Podchodzi do niego chyba ciocia Władzia, szeleszcząc długą spódnicą , która jak pamiętam krzesa błękitne ogniki. Mamy papucie suną za nią miękko w odróżnieniu od Włady pantofelków.
Teraz obie chwytają w dłonie materiał, bo słyszę jak na blat stołu spływa falą adamaszkowy obrus.
Cichną kroki . Ktoś, może one, ustawia porcelanę i brzdęk talerzy wszystkie inne dźwięki zagłusza. Po chwili włączają się metaliczne odgłosy sztućców i delikatne dzwoneczki kryształowych kieliszków.
Po stole coś toczy się i spada. Może kółeczko na serwetę ?
Zapachy są coraz intensywniejsze. Gładko sunie po serwecie srebrny półmisek z rybą. Jej skórkę posypano zieloną pietruszką i na chwilę zawitał do pokoju rozgrzany słońcem ogródek. Cichutko ciurka wino, lane cienki strumieniem, a w powietrzu unosi się jego orzeźwiający, lekko kwaśny zapach.
Nasila się gwar. Z trudem rozpoznaję głosy. Jestem zmęczona i głodna.
Budzi mnie cisza . Nawet tu dociera rozgrzane, nasycone smakami powietrze. To już nie są smugi zapachów, które rozpoznaję. Zmieszane z potem, oddechami, wonią garnków z kuchni jest ciężkie i lepkie. Kręci mi się od niego w głowie.
Wstaję i na palcach wchodzę do jadalni. Jest prawie ciemna. Tylko niewysoka lampa, pod którą leży telefon, rzuca ciepłe pomarańczowe światło. Mój wzrok wędruje za nim. U szczytu stołu siedzi mama. Głowa opadła jej i czarne loki przysłoniły twarz. Pochrapuje. Przed nią, na krawędzi, na wpół opróżniony kieliszek, a w popielniczce zgaszony papieros. Bose zmęczone stopy, jakby oddzielone od reszty ciała, bezwładnie leżą na podłodze.
Anna Marek