Cipióra
Sala przyjęć dyszała gorącym powietrzem ciężkim od zapachu bergamotki, mieszanym ogromnym wachlarzem z indyczych piór, zawieszonych pod sufitem. To w niej rozsiedli się purpuraci, między którymi uwijali się młodzi klerycy. Wpółleżąc w fotelach z wypiętymi, opasłymi brzuchami ozdobionymi łańcuchami i turkusowymi krzyżami, delektując się, pili kakao z maluteńkich japońskich filiżanek. Pałac wicekróla rozbrzmiewał dźwiękami barokowej zarzueli, prawdziwie hiszpańskiej z librettem Pedro Calderona. Korytarze niosły ją, aż cicha jak chóry anielskie wpadała do salonu. Rozmowa przez chwilę nabrała kolorów, podniesione głosy spierały się o słowo „cipióra" i jego pochodzenie. Jeden z młodych zakonników o wyraźnie indiańskich rysach twarzy, słuchał z uwagą. Mówiono o książce, spisanej przez Bernola Diaza, żołnierza Hernana Cortesa, „Prawdziwa historia podboju Nowej Hiszpanii" którą niewielu czytało, ba, widziało.
To tam właśnie padło słowo cipióra. Rozmowa się rwała. Murzyni w białych perukach posypanych pudrem krążyli bezszelestnie i delikatnie podkładali poduszki pod obfite pośladki biskupów, którzy wpatrywali się w kupidyny na plafonie, rozkosznie wypinające dziecięce pupy. Po chwili już drzemali. Kleryk o włosach ciemnych jak z laki, oddalił się na palcach do biblioteki i natychmiast zagłębił się w lekturze książki Diaza. Nie bez trudu trafił na stronę, gdzie autor pisał o tym jak statki konkwisty dotarły na wyspę Cozumel - Wyspy jaskółek, tak ją nazywano, niedaleko wybrzeży Jukatanu. Cortez spalił świątynie Majów i pozostawił część swoich żołnierzy. To prawdopodobnie od nich lub ich potomków pochodzi opis starego rytuału kultury Olmaków, zwanego "Wyborem cipióra", bo chodzi o cipióra, a nie cipiórę. Zapewne też to oni przywlekli na wyspę ospę, która zdziesiątkowała tubylców. W sześćdziesiąt lat potem z czterdziestotysięcznego ludu pozostało paręnaście osób.
Rytuał, o którym mowa, zapewniał ciągłość panującego rodu i chronił majestat królowej, bo trzeba wam wiedzieć, że na wyspie panowała królowa. Zachował się tam jeszcze pradawny kult bogini księżyca. W historii Diaza znalazły się opisy sposobu wychowywania wojowników. Pośród szlachty wybierano młodzieńców, którzy mieszkali razem w „domu młodych" - telpochealliad. Kształcono i hartowano w nich ciało i ducha. Należeli do korpusów Orła, Jaguara, Ocelota. Co pięć lat obchodzono ceremonię święta zapłodnienia i wtedy dokonywano wyboru jednego z nich, najlepszego. Nocą w świetle pochodni, przy dźwięku piszczałek i bębnów, na placu przed pałacem tańczyli aż do utraty tchu. Ich ciała pomalowane na żółto z czerwonymi twarzami poruszane szaleńczym rytmem, wyglądały jak rozprzestrzeniający się płomień, by po wielu godzinach zamienić się w ledwie pełgające ogniki. Ten, który wytrwał najdłużej zostawał mężem królowej. Zstępowała do niego majestatycznie po stopniach piramidy z maską boga Ixchela na twarzy i zakładała mu na głowę czerwony kask ozdobiony papuzimi piórami. Następne lata młodzieniec spędzał w jej objęciach, na wojowaniu i grze w piłkę w pałacowych komnatach. Kiedy rodziła się dziewczynka wychowywano ją jak inne królewskie córki - zastanawiające, że nigdy nie ogłaszano narodzin dziecka płci męskiej. Królowa, która w tym czasie nie powiła niemowlęcia ustępowała miejsca swojej następczyni – córce i odchodziła do domu nianiek. Okres ten kończył się ceremonią przejścia - złożeniem ofiary z młodzieńca. Przybrany w zbroję z czaplich piór, ze złotą maską Jaguara na twarzy, prowadzony przez małżonkę udawał się na brzeg morza. Tam na kamieniu ofiarnym kapłani otwierali jego pierś, przecinając obsydianowym nożem od brodawki do brodawki. Bijące jeszcze młodzieńcze serce i ciało zatapiano na koralowych rafach, gdzie płynęły podziemne rzeki.
Kleryk usłyszał posapywanie w sali obok, ale nie mógł oderwać oczu od tekstu. Myślał o młodym królu złożonym w ofierze, czy też wypełniającym swoje przeznaczenie? Cichutko zamknął drzwi biblioteki i powrócił do swego świata.