praca1

Moja pierwsza praca

Pracy szukałam za Wisłą, w Podgórzu. Tam rzekę obsiadły duże zakłady, małe warsztaty, magazyny i składy węgla. To był inny świat. Wąską ulicą Lwowską przeciskały się tramwaje między odrapanymi kamieniczkami a cygańskie dzieci rozbiegały się z krzykiem przed kołami nadjeżdżających aut. Niewielu młodych było widać na ulicach, przechodnie mieli w twarzy zmęczenie a ich ubrania śmierdziały potem.
Wiedziałam, że to musi być zakład przemysłowy , nie instytut, czy laboratorium, bo tylko on część funduszu socjalnego przeznaczał na zakup mieszkań dla pracowników. A mieszkanie było dla mnie najważniejsze. Na swoją kolejkę w spółdzielni czekało się wieczność.
Znaleźć pracę nie było łatwo. Tak jak zawsze i wszędzie, potrzebna była protekcja. A moja przyszła nieoczekiwanie.

Opowiadałam o tym koleżance w Jaszczurach, po całym dniu poszukiwań. Zaczęłam od tego, że stawiałam na Telpod, dużą fabrykę, parę tysięcy osób i nowoczesne technologie elektroniczne. Poszłam do kadr.
- A tam znowu nic. Nie mają wolnych miejsc, nie potrzebują chemików, nie potrzebują ceramików, nie potrzebują kobiet.
Wybiegłam za bramę wściekła i z całym impetem wpadłam na starszego pana z wąsikiem i aktówką w dłoni, wycierającego systematycznie spocone czoło i łysinę. Zaczęliśmy rozmowę, a właściwie to ja wylałam swoją złość i żale, na przypadkowego słuchacza. Przerwał mi w pół słowa.
- Znam tego kadrowca. Pomogę pani.
Wróciliśmy. Kierownikowi kadr nie drgnęła nawet powieka, kiedy za jego znajomym wcisnęłam się do gabinetu.
- To może technolog na wydziale mikroukładów? - zaproponował.
- Tam pracują sami młodzi ludzie ,tak jak pani. Tak będzie dobrze?
- Dobrze! Znakomicie, cudownie!
Nie obchodziło mnie, co pomyślał o mnie i starszym mężczyźnie, który właśnie zniknął za drzwiami i z mojego życia, tak szybko, że nie zdążyłam mu podziękować. Wszystko zmieniło się teraz. Musiałam zostawić u moich rodziców małego synka. Wstawać do pracy przed szóstą rano, kiedy cały dom spał smacznie. W pośpiechu pędzić na przystanek tramwajowy a potem, już na Zabłociu, wdrapywać się i zjeżdżać, prawie gubiąc chodaki, z nasypu kolejowego, który pokonywałam skracając sobie drogę. Musiałam wiele godzin spędzać w halach fabrycznych w łoskocie i huku maszyn i oparach rozpuszczalników. Tak dzień po dniu. Najgorsze jednak było uczucie uwięzienia. Nie opuszczało mnie przez lata, mimo złagodzonego potem rygoru. W czasie pracy nie mogłam wyjść poza bramę, strzeżoną przez strażnika w mundurze i z bronią, nie mogłam nawet postawić czubka buta na ulicznym chodniku. Tylko z przepustką, podpisaną przez szefa i wydawaną z rzadka. Wkrótce odkryłam, że najważniejszy w pracy był nadzór , nawet nie nad pracą ale nad pracownikami. Jego dokumentację spisywano na wielu kartkach papieru, językiem, którego nie poznałam do końca.
Moje życie toczyło się w dwóch przestrzeniach i dwóch czasach. W sobotę po pracy wsiadałam do autobusu i jechałam do mojego synka, żeby już w niedzielę popołudniu wrócić. Czas od poniedziałku do soboty był właściwie bez znaczenia, chociaż wtedy działo się wszystko. Uznałam pracę za konieczność , zarabiałam tam pieniądze na prawdziwe życie. A tymczasem, jak innych, powoli zjadała mnie codzienność.

 

Joomla Template - by Joomlage.com