Antoni Niedziałkowski
Babcia Gienia
Babcia Gienia. Ostoja rodziny. Niewysoka, pulchna, o ciekawym życzliwym spojrzeniu. Pachniała lawendą i smakowitą kuchnią. Słuchacz doskonały. Była powiernicą wszystkich smutków, radości, niepowodzeń całej rodziny. Nigdy nie doradzała. Wysłuchała i w końcu pytała: „I co ty kochaneńki teraz zrobisz?” Czekała aż samemu znajdzie się rozwiązanie.
Przyparta do muru pytaniem „ A co by babcia zrobiła na moim miejscu?” w końcu podawała swoje rozwiązanie.
Największą miłością babci Gieni była kuchnia. Jej królestwo. Uwielbiała gotować
i karmić wszystkich wokół.
Wystarczyło tylko pojawić się w zasięgu jej spojrzenia, a już padało sakramentalne „Nie głodnaś kochanieńka przypadkiem?, Może coś zjesz? mam tu pyszne…..” Nie było możliwości wymigać się od tego pysznego, trzeba było chociaż spróbować. Pyszne było zawsze pod ręką. No i to były rzeczywiście pychotki. Babcia potrafiła w kuchni wyczarować wszystko, a dodatkowo była dowcipnisiem. Uwielbiała wybierać króla przyjęcia. Na rodzinne obiady, a także przyjęcia organizowane przez rodziców, przygotowywała potrawę z niespodzianką. Niespodzianki były przeróżne. Owoce suszone i świeże, marynowane miniaturowe kukurydze, korniszony czy oliwki. Nie sposób wymienić wszystkich wynalazków babci. Zwykle było przy tym zabawy co niemiara, zwłaszcza jak trafiło na kogoś kto nie znał babci od tej strony. Znalazca niespodzianki honorowany był okolicznościowym dyplomem i specjalnym deserem przygotowanym tylko dla niego.
Babcia zawsze powtarzała, że „Należy zjeść wszystko co na talerzu, nawet jak nie smakuje, bo nie można kochanienka robić przykrości gospodyni”. Ta jej dewiza została kiedyś wystawiona na próbę. Ukochana wnuczka babci Zosia, w swym nowym mieszkaniu, przygotowała dla babci przyjęcie urodzinowe. Na deser podała ptysie z bitą śmietaną. W ptysiu przeznaczonym dla babci była myszka z marcepanu przecudnej urody. Babcia ptysia nadgryzła, myszkę zobaczyła, poczerwieniała, odsapnęła i jakby nigdy nic dokończyła jedzenia. Jak dama. Bo damą była.