Antoni Niedziałkowski
Bazyli moje przekleństwo
I komu to przeszkadzało. Było tak pięknie. Ferdek tu, Ferdek tam, mądry piesek, kochany piesek, oczko w głowie wszystkich domowników, a zwłaszcza babci Gieni. Ta, to nawet jakiś przysmaczek dała od czasu do czasu, bo pani, ta mama Antka, to nic nie pozwalała skubnąć, tylko to co dała do miski. To co w misce dawało się zjeść, ale to inne, wyproszone, było lepsze. Tak pięknie było kilka lat i się skończyło jak Anteczek, syneczek, litościwa dusza zaczął znosić do domu różne zwierzęce nieszczęścia.
To jakąś zagubioną małą kaczuszkę, to boćka kretyna ze złamanym skrzydłem, ale długim, twardym i ostrym dziobem, że nie przystąp. To przynoszone do domu pobyło trochę i po rehabilitacji szło
w pierony i znowu był jakiś czas spokój. Ostatnio Anteczek przywlókł do domu małego kotka. Nic pięknego, ot pospolity pręgowany dachowiec. Nazwał go Bazylii i zaczęło się. Te
zachwyty całej rodzinki: o jaki on malutki, jaki sprytny, jaki ładny, jaki milusi. Cholery można dostać! Sprytu rzeczywiście mu nie brak. Stale mi coś z miski wyżera. Respektu za grosz. Nawet skóry przetrzepać mu nie można bo daje dyla na stół, szafę, czy firankę i stamtąd przygląda się z drwiącą miną jakby mówił: I co mi zrobisz, złapiesz mnie? Szlag mnie
trafia. A już te zakazy: Ferdek zostaw Bazylego, nie zbliżaj się, nie strasz go. Świat
zwariował. Wszystko pozmieniało się w tym domu.
Spokój, spokój. Muszę się uspokoić. Spróbuję tak jak pani. Ona mówiła, że to ją zawsze uspokaja. I chyba prawda, bo kiedyś tak się uspokoiła że niemal zadeptała
kaczuszkę rekonwalescentkę. Uspokoić myśli, właściwa pozycja, oddech wyrównany,
spokojnie oddychać, miarowo, cicho. Jest dobrze, tak jak dawniej, wszyscy mnie kochają,
przytulają głaszczą, jestem najważniejszy, cicho, spokojnie, dobrze…..
Ferdek! Co tobie zwariowałeś? Chodźcie, popatrzcie co ten pies wyczynia.