kawkaKawa i inne przyjemności.

     W studenckich czasach przesiadywało się godzinami w Jaszczurach.

Zapadało w kanapy, rozmawiało, pisało sprawozdania z laboratorium, przytulało do swoich chłopaków, a potem pędziło na zajęcia.
Ale na kawę chodziło się do Rio. Maleńkiego lokaliku u wylotu Jana. W modernistycznym wnętrzu z wysokimi stolikami wężowo przecinającymi przestrzeń, zawieszeni na barowych stołkach, piliśmy najlepszą kawę w mieście i przekazywali sobie najnowsze wiadomości i plotki.
Kto nie był, ten tracił dzień.

„Kraków się pisze” - Materia Świata

Zbiegł po schodach. Na podwórku wiatr sypnął mu w twarz igiełkami lodu.

Podniósł kołnierz znienawidzonego paletka.

Zapadał mrok. Przechodnie snuli się ciemnymi ulicami, brnęli w szarej śniegowej mazi.

- Na Rynku będzie lepiej – pomyślał.

Ale i tam musiał skakać omijając kałuże. Przeciął płytę i na rogu św. Jana, pod figurą Hygei, zobaczył babę stojącą z wiaderkiem czerwonych goździków.

Acha, jest ósmy marca.

Mimowolnie obrócił głowę, milicyjna budka była pusta. Rynkiem zawładnął smog nasycony żółtym światłem oszczędnych latarni.

Jak smakuje życie?

Zanim oczy zobaczą, a ręce dotkną, usta i język już szukają - tacy się rodzimy.
Ciamkają, cmokają i przełykają, Mniam, mniam.
Poznają.
Świat musi być spróbowany, a potem schrupany.
Zakochani całują z czułością usta kochanków, pogryzają, oblizują.
Ssą nawzajem swoje języki.
Szepcą w uniesieniu – Jakże słodkie są twoje pocałunki.
Mruczą pod nosem - cóż za apetyczne uszko - równocześnie obrysowując je palcem.
Zlizują pot z rozgrzanej miłością skóry.

„Patrząc”

Na ścianie przede mną wisi kobiecy akt.
Bujne ciało. Jedna dłoń głaszcze pierś, druga założona za głowę.
Wzgórek Wenery ukryty w cieniu.
Moje pierwsze wrażenie – gumowa lala.
Ciało nie tknięte ani życiem, ani pożądaniem.
No, może usta, kapryśne, czerwone, czegoś pragną, na coś czekają.
Gładkie, wyślizguje się z rąk.

Magia kina

- Uwaga, uwaga – dźwięk potykał się, zanikał. Ciężarówka podskakiwała na wybojach wiejskiej szosy.
- Dzisiaj wieczorem odbędzie się projekcja filmu „Otello” .
Ochrypły, megafonowy głos należał do pana Brzozowskiego, który prowadził objazdowe kino.
Człowieka interesu i wielu zawodów.
- Zawsze szukał wątpliwej pracy - mówił z przekąsem tato.
Ta nowa, była dla mnie objawieniem.
W remizie strażackiej rozwieszano na ścianie białe płótno. Ustawiano w rzędach drewniane ławki. Z drugiej strony salki na estradzie montowano projektor i głośniki.

Gdyby ktoś ci powiedział...

   Gdyby ktoś ci powiedział, że na Krakowskich Błoniach wylądował statek kosmiczny, czy to byłby dla ciebie sygnał, żeby ruszyć tam jak najszybciej ? Sygnał do biegu.
Tak jak kiedyś dla mnie, małej dziewczynki, która ścigała się z innymi dziećmi, by jak najprędzej dotrzeć do celu.
Twarz mi pałała. Brakowało tchu, a warkocz wybijał na plecach szybki rytm kroków.
Pędziłam między kłosami pszenicy, pośród traw, kierując się lotem szybowca nad głową. A ten huśtając się na chmurach nieubłaganie opadał, aż zniknął za czarnym obrąbkiem lasu.
W końcu i ja tam dotarłam.
Osiadł wśród żyta, zanurzony w nim jak w stawie, ledwie widoczny.
Obok niego opierając rękę na skrzydle stal pilot. Człowiek, a wyglądał jak nieziemski stwór.

Język - spotkanie sagowe.

   Słowo może być lontem. Mówisz wojna i w twojej głowie wybuchają obrazy, pędzą jak iskry. Każdy przerażający. Od „ Rozstrzelania” Goya po te z wiadomości telewizyjnych, filmów dokumentalnych i rodzinnych albumów. Piętrzą się. Chcesz przed nimi uciec, ale one są tam i biegną razem z tobą.
Nie przeżyłaś tego jeszcze, ale budzą twój lęk.
Nie widzisz swojego miasta, tylko ruiny Mariupola. Nie słyszysz gwaru dzieci na boisku, tylko rozpaczliwy płacz opuszczonego parolatka na pustej ulicy. Wokół ciebie kikuty drzew, ziemia zryta gąsienicami czołgów, a na wprost zerwany most z bezwładnie rozrzuconymi ciałami uciekających.
Rządzący twoim krajem, liderzy partii, charyzmatyczni przywódcy religijni chcą uchronić cię przed takim strachem.

Aforyzmy i to co przychodzi ci do głowy czytając je.

Należy swoje ułomności nosić jak szaty królewskie, ze spokojem. Jak aureolę, którą lekceważymy, udając, że jej nie dostrzegamy.
Tylko sylwetki ułomnych nie rozmywają się w mętnej przejrzystości atmosfery.
Piękno jest cudowną ułomnością formy. 

Te ironiczne słowa Cesare Moro – peruwiańskiego poety, malarza, surrealisty są mottem „Pochwały macochy” książki napisanej przez Mario Vargas Llosa.
Czy mógł przypuszczać, że zawładną światem ?

Kolacja już jest gotowa

  Leżę cichutko w łóżku. Nie domknięto drzwi. Mam nadzieję , że dzięki temu co nieco usłyszę.
To będzie uroczysta kolacja, ale ja nie wezmę w niej udziału. Od miesiąca choruję na żółtaczkę. Jem kaszki, kleiki i tak w kółko.
• Tobie było by przykro, a im zepsułabyś całą przyjemność jedzenia – powiedziała mama i zapakowała mnie wcześniej do łóżka.
Na razie więc wącham. Z kuchni wędrują do mnie soczyste zapachy mięsne, sosy przyprawione ziołami i ostrym czosnkiem. Mieszają się z rozprażonymi jabłkami posypanymi cynamonem, pewnie na kruchym cieście, bo czuję jego słodycz.
Dochodzą dźwięki. Ktoś rozkłada nasz stół na dwanaście osób. Deseczki wskakują w szerokie prowadnice ze stukotem. Stół też zmienia swoje miejsce, szura po podłodze, a za nim podążają krzesła.

Decyzja 

Spotkanie sagowe we wrześniu 2021 roku

  Niemłody i chyba niewielki sądząc po tym, co wystaje zza lady.
Pokazuję mikser.
• Nie działa. Jest stary. Czy może go pan naprawić ?
• Tak, ale musi pani zapłacić za rozpoznanie trzydzieści pięć złotych i zdeklarować się do jakiej kwoty jest pani skłonna pokryć koszty naprawy.
Chwila milczenia. Jestem skonsternowana, on zirytowany.
Tłumaczy jeszcze raz. Jeżeli pani zrezygnuje pieniądze przepadną, jeżeli nie, zostaną odliczone od rachunku.
Ponagla.
- To może być pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, siedemdziesiąt złotych.
Przebijam go.
- Osiemdziesiąt - mówię.

kociakKaskader

- Dzisiaj będzie gorąco. Podchodzę do drzwi loggii, żeby je otworzyć na całą szerokość.
A ten już siedzi przed nimi i czeka. Lucjusz biało-płowy. Mięciutkie, tłuściutkie kocisko.
Jest wakacyjnym gościem w moim niewielkim mieszkaniu na czwartym piętrze.
Otwieranie drzwi i okien teraz poprzedza cały rytuał. Zakładanie kotu błękitnych szelek. Przywiązywanie do linewki paska od szlafroka a potem motanie tegoż na gałce drzwiczek.
No i sprawdzanie długości smyczy.
Jest w sam raz . Lucek nie wskoczy ani na skrzynki zawieszone na balustradzie, ani nie przeciśnie się między siatką a ścianą.
Robię śniadanie.

Letni wieczór - z wściubionym do niego słówkiem „trudno”.

Utrudzony, ostrożnie rozsiadł się w chybotliwym ogrodowym foteliku. Zzuł cholewy, zmęczone stopy dotknęły chłodnych kamieni ganku. Przed nim rozpościerał się szeroki widok na podjazd i gazon z krzewami róż. Czekał, kiedy podadzą kolację.
- Panie rządco, panie rządco, kurier z kolei przywiózł depeszę! Kiwając się, na obolałych nogach truchtała gospodyni, machając kopertą
- Dziedziczka przyjeżdża. Wysiądzie w Maniowej wieczorem z pociągu Paryż – Petersburg, rzucił.

Mały KsiążeAntoine de Saint – Exupery, Mały Książę

Cytat:
Minęło sześć lat, odkąd mój przyjaciel odszedł wraz ze swoim barankiem.
Próbuję go tu opisać po to, aby nie zapomnieć. To smutne, kiedy zapomina się przyjaciela.

Niezły pretekst, panie de Saint – Exupery, żeby usiąść i napisać zgrabną, a pouczającą książeczkę.
A jak właściwie jest z nami ? Minęło siedem, czy osiem lat - a my ciągle piszemy.

IMG 20210315 094012Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, łakomstwo, gniew, lenistwo – siedem grzechów głównych.

Czujesz tę obrożę na szyi? Smycz, która kieruje twoimi krokami ? Kto trzyma cię w garści? Czyja to dłoń?
To ci, którzy są w konfidencji z samym Panem Bogiem i którzy stworzyli boski system penitencjarny.
Ten ziemski jest pestką w porównaniu z karami wieczystymi.
Słyszysz jak huczy, przetaczając się w twojej głowie słowo wieczny! Wieczny! Wieczny!
Czujesz swój strach?

Wyspa skarbów.

  Każdy z nas jest wyspą. Ale czy wyspą skarbów ? No nie wiem.
Niektóre są zarośnięte chaszczami, kamieniste, z pieczarami nad którymi unoszą się trujące wyziewy umysłu i duszy.
Inne otwarte, z piaszczystą zatoką, goszczą przybyszów i dzielą się swoją urodą.
Aleksander von Humboldt był wyspą, z darów której możemy korzystać do dzisiaj.
Młodzieniec uroczy, potomek arystokratycznej niemieckiej rodziny, gruntownie wykształcony i otwarty na świat. Podróżnik, ale przede wszystkim uczony i badacz, geolog i botanik.

Nie należał do zdobywców, którzy dokonali podboju obu Ameryk, zresztą przyszedł na świat w 1769 roku, prawie trzysta lat po pierwszej wyprawie Krzysztofa Kolumba. A do Ameryki Południowej przypłynął na fregacie „Pizarro” w 1799 roku.
W odróżnieniu od swoich poprzedników, nieeuropejskość nie była dla niego synonimem pośledniości i nie poczytywał jej za brak. Przeciwnie, zachwycał się bujnością i barwnością przyrody i starą kulturą, której ślady napotykał.

Prezenty

Udane prezenty zawsze są niespodzianką.

- Jednak ktoś przyjedzie ! Hura !
Mieszkaliśmy w kieleckim, we wsi pod Pińczowem.
Mama pochodziła z Jaworzna, a Tato z pod Bielska. Tylko w święta i wakacje odwiedzała nas rodzina.
A teraz zbliżało się Boże Narodzenie. Z rozmów rodziców wynikało, że przyjadą do nas węgierskie kuzynki, z ciocią Kazią, swoją mamą.
Najpierw pociągiem do Jędrzejowa, a stamtąd kolejką wąskotorową do Pińczowa. Odbierzemy je ze stacji późnym wieczorem. My, obie z siostrą, też pojedziemy po nie.
- Trzeba umówić podwodę z siedziskami na furmance – mówiła Mama.
- Z jednym koniem chyba wystarczy ?

Savoir –vivre

Savoir – vivre jak zasieki broni wejścia do upragnionych, w naszym mniemaniu, niebiańskich sfer . To nie muszą być od razu sfery królewskie. Wystarczy, że znajdują się na firmamencie ciut, ciut wyżej niż my.
Pozwala gładko wślizgnąć się tam, gdzie ogłada i bon ton.
Czymże jest osławiony savoir – vivre ?
Zbiorem zasad nabytych, dzięki tresurze, od najmłodszych lat.
Umiejętnością ukrywania sądów i myśli, a przede wszystkim przestrzegania hierarchii społecznych.
Kodeksem, stworzonym dla innych. Tych , którzy dopiero aplikują.

Lustro

W moim rodzinnym domu nie było lustra. No, może niewielkie prostokątne, wiszące na ścianie nad umywalką w kuchni, w kąciku. Pewnie przed nim golił się tata. Było jeszcze jedno, z podpórką, zamykane w drewnianej kasetce ozdobionej Janosikiem.
A przecież mieszkały tam cztery kobiety. Dwie małe, to znaczy ja z siostrą i mama ze swoją kuzynką Władzią,
W szafie wisiały nienoszone, żorżetowe suknie mamy i pelisa podbita futrem.
Na zachowanych z czasów młodości fotografiach ona sama jest drobną postacią w białym prochowcu i fantazyjnie przekrzywionym berecie na małej czarnej główce.

Monarchia? Ale po co?

Jak stara kokietka oglądasz w albumie młodzieńcze fotografie. Sycisz wątłe ciało niegdysiejszą siłą.
To wszystko już minęło razem z Elżbietą, dziewiczą królową. Chudą, przerażoną, dziewczyną dojrzewającą w cieniu topora, który odrąbał głowę jej matce. Ta dopiero miała odwagę być królem! Nie oddała swojej wolności żadnemu mężczyźnie. Zachowała władzę, ale nie doświadczyła ani miłości, ani macierzyństwa. Za to rządziła. Potrafiła, jak jej ojciec Henryk VIII, sama decydować i nie wahała się rozkazywać – Ściąć.

Niecierpliwość

Rozbawieni i głośni wysiedli przed Rudawą. Dalej się jechać nie dało, remontowano most .
Wokół panowała cisza, to był ostatni tramwaj, wyszli zresztą z Jaszczurów tuż przed ich zamknięciem.
Ruszyli gęsiego wałami, wzdłuż rzeki. Zapadali się w kopnym śniegu, który dziewczynom wpadał za cholewy wysokich botków.
Na szczęście nie było daleko.
- To tu – usłyszała i razem z innymi zsunęła się z nasypu na wąziutką Emaus.
– Ale teraz cicho! Sąsiedzi czuwają! – Krzyknął.
Tego chłopaka widywała często. Patrzył na nią ukradkiem. Ale dzisiaj przytrzymała jego wzrok i zaczepnie się roześmiała.
Podszedł i dzięki temu wreszcie dowiedziała się, jak ma na imię.

Ciało

Moje ciało straciło swoją harmonię. Już nie jest orkiestrą. Nie gra unisono. Fałszuje, traci rytm, potyka się.
Dochodzą do głosu organy dotąd niesłyszalne. Co więcej, nie współpracują prawidłowo z innymi. Dają znać o sobie ich ułomności i niedostatki.
Wolałabym o tym wszystkim nie wiedzieć, ale mój zarządca czyli Ja, jest bacznym obserwatorem. Stale informuje mnie z irytującą drobiazgowością o kondycji ciała i porównuje je z wyimaginowanym wzorcem.
Czyli z kim? - Pytam.
Egzaminuje, punktuje. Wymaga ciągłych starań i stałej troski, jakby zapomniał, że kiedyś życie było takie proste.

maj 1Maj – moja edukacja.

I Maj. Każdy chce go nieść na sztandarach. Każdy chce z nim zaczynać. Mieć jego siłę, bujność i moc.

Stoję na podwórku przed szkołą, a oni już pojechali na pochód pierwszomajowy do miasteczka. Jeszcze przed chwilą biegałam wokół wozów, które stały tutaj. Podskakiwałam raz na jednej, raz na drugiej nodze, wciskając wszędzie swój wścibski nos.

Odwaga

Nie spał, czuwał. Ekran smartfona rozbłysnął, a on prawie w tej samej chwili opuścił nogi na podłogę. Na krześle obok łóżka leżało przygotowane ubranie. Włożył je na piżamę. Chwycił do ręki plecak i po cichutku wyszedł z pokoju. Stary siedział w srebrnej poświacie telewizora. Głowę opartą na przedramieniu złożył na stole. Przed jego nosem stała szklanka z niedopitym piwem.
- Zmęczony - Jasiek pomyślał o nim z sympatią.
- Szkoda, że tak tyra. Ja będę żył inaczej.

Świat twój, mój, nasz

Jesteśmy tutaj gośćmi i czy tak nie byłoby najlepiej dla wszystkich?
Twój, mój, nasz. Ulubiony zaimek dzierżawczy już w samej nazwie ma słowo dzierżawa.
A to oznacza umowę dwustronną, wzajemną, udostępniająca innej osobie prawa lub rzeczy na określony czas.
Dalej, że konieczną cechą dzierżawy jest odpłatność i zachowanie rzeczy w stanie niepogorszonym.
Z kim zawarliśmy umowę?
Z tą kosmiczną głębią nad nami ? Ze słońcem i gwiazdami?
Na jak długo?

Stary dąb Józef

Niczym ostatni z Birnamskiego lasu, stoi w środku miasta.
Potężny dąb, o mocarnym pniu osłoniętym królewskim płaszczem grubej, pofałdowanej kory, gdzieniegdzie porosłej mchem. Tam, gdzie jest zniszczona, ukazuje jego gładkie wnętrze. Wydaje się wtedy bezbronny i nagi a jednak majestatyczny.
Na jego czubku, jak boski wieniec, splątane, cienkie gałązki z wiosennym listowiem, dzieci - obumarłych sterczących konarów.

Wigilia

W szybie najeżdżającego z naprzeciwka tramwaju zobaczył twarz Anioła. Jasne loki przykrywała nasadzona na czubek głowy czapka, jak obrócona do góry dnem miseczka malowana w renifery. Dziewczyna miała wypukłe usta, niczym miąższ soczystego owocu. Uniosła znad gazety twarz, akurat wtedy, gdy ich okna się mijały i na sekundę utkwiła wzrok w jego oczach.

Dziadek Michał

  Myślę, że mogłabym stanowić doskonały przykład człowieka nigdzie nie zakorzenionego. Bez bagażu czy też garbu, tego wszystkiego co zbiera się z pokolenia na pokolenie, co uwiera, określa i popycha. Mieszkaliśmy w kieleckim, z dala od rodziny, jedyni we wsi z nikim nie spokrewnieni.
Chociaż chyba nie do końca mam rację, zresztą zobaczcie sami.

Otwieram drzwi i…….

- Ktoś dzwoni ! Otworzysz ?
- Dzisiaj ? W Wigilię ?
- No rusz się, błagam, mam ręce w mące i śmierdzę rybą.
Po chwili młoda kobieta jednak wyciera ręce w ścierkę i uchyla drzwi. Oszałamia ją zapach wiosny. Otwiera jeszcze szerzej. Na podeście stoi chłopak i trzyma przed sobą koszyk z drzewkiem jaśminu. Jego twarz wychyla się zza chmury białego kwiecia.
- Poczta kwiatowa ! Czy pani Ewa Wolska ?
- Tak, ale to chyba pomyłka.
- Ale pani Ewa Wolska - upewnia się jeszcze raz. Proszę pokwitować.
Dziewczynki już są w przedpokoju,
- Tato jakiś pan przyniósł jeszcze jedno drzewko !

biecz1Szlakiem Renesansu ze Stowarzyszeniem Willa Decjusza

Jakaż to przyjemność wyjechać z Krakowa z końcem upalnego lata na wycieczkę. I nie byle jaką, bo szlakiem Renesansu, w doborowym towarzystwie i pod opieką znamienitych mentorów. Tym razem bez prof. Pęcakowskiego, ale z panią Katarzyną Trojanowską, która rzecz całą zorganizowała i dopięła na ostatni guzik.

Przy ognisku

Na polanę weszli we trzech. Dwóch tutejszych i trzeci, najmłodszy, miastowy. Niedawno przyjechał do dziadka na wakacje. Takie tam podrostki.
Ten na przedzie, Staszek, stanął, rozejrzał się dookoła i ostrożnie oparł plecak o sosnę.
- Może być, jest nawet ślad po ognisku.
To był jego plan. We wsi było wesele, więc nikt nie zauważy ich nieobecności. Będą się bawić, jak tamci w remizie.
Mieli piwo, kiełbasę, chleb .

- No ruszajcie się, trzeba nazbierać suchych gałęzi i szyszek. Do roboty – zarządził. Sam znalazł długie proste patyki i zastrugał na końcach.
- A wiecie, że dzisiaj jest noc świętojańska ? Dziewuchy gołe latają po lesie i szukają kwiatu paproci. Powiedział to i zaśmiał się głupkowato.

A na działkach nic się nie dzieje

DSC06255Leżała i wodziła oczyma za chmurkami baraszkującymi na niebie. Było gorąco. Nabrzmiałe skwarem powietrze od czasu do czasu rozcinał lecący odrzutowiec.
Działka kupiona z drugiej ręki nie zmuszała do pracy, ani rycia w ziemi. Wszystko już było przez kogoś wcześniej wymyślone, zasadzone i dawno wyrosło. A drewniany domek z okienkiem na poddaszu czekał na utrefioną główkę panienki. Wysokie drzewa szumiały wokół.
Ogródki działkowe to była pieśń lat siedemdziesiątych. Na wzgórzach wokół miasta, które dusiło się w dymach na dole, wyrastały grządki jarzyn, krzewy porzeczek i agrestu, drzewa papierówek. Z góry widać było lotnisko, z blaszanymi barakami i pasem startowym, grzęznące pośród chaszczy.

Szkoła mojego Taty

Mozolnie brnę ubitą ścieżką. Znowu w nocy padało, z jednej i drugiej strony piętrzą się większe ode mnie hałdy śniegu. Stawiam stopy w ślady butów, które przeszły tędy wcześniej, omijając żółte dziurki psich siuśków. Myślę o sobie, że jestem małym chłopcem zagubionym w lodach Grenlandii, a to przecież polna droga prowadząca do lasu na Chyłce, wystawiona na śnieżne zawieje.
Jest zima z początkiem lat sześćdziesiątych. Drogą chodzę codziennie, będzie tak wyglądała aż do marca. Brr...
We wsi wszyscy klną. Kto to widział ? Tamta stara szkoła, stała w samym środku, koło plebanii, kościoła i remizy strażackiej. No, ale kierownikowi się zachciało nowej.
Kierownik to mój tato. Marzyła mu się szkoła prawdziwa, nowoczesna, z salą gimnastyczną, pracowniami, biblioteką i szkolnym radiowęzłem. To wszystko teraz jest. Tyle, że szary piętrowy budynek stoi w polach, a wokół pustka. Zimą śnieg zasypuje do niej drogę.

Jej tajemnica

- Pa – zamknęła drzwi za najmłodszym z dzieci i zerknęła na zegarek. Siodma trzydziesci, maly spokojnie zdazy do szkoly. Podeszla do okna. Pomachala reka oddalajacej sie szybko figurce na dole.

Potem bezwładnie opadła na parapet. Jej ciało całą moc skupiło w oczach wpatrzonych w dal. Nad dachami identycznych bloków majaczyły góry – nieprzekraczalna granica do wolnego świata.
Miała przed sobą co najmniej pięć do sześciu godzin, zanim dom znowu się zapełni.

Zdziwienie

Był ósmy marca. Przez uchylone drzwi kościoła falami napływało do środka prawie wiosenne powietrze. Wieczorne nabożeństwo dobiegało końca. Organista docisnął pedał i rozciągnął prawie w nieskończoność płaczliwe dźwięki Nowenny do NMP.
Jeszcze ostatnie słowa księdza o cywilizacji miłości, którą niesie kościół, Matka Nasza i jeszcze te, przeznaczone do tłumnie zgromadzonych parafianek, o czystości i niewinności kobiecego ciała, a już pierwsi z wychodzących otwierali drzwi .
Do mrocznego przedsionka wtargnęła łuna światła. Młode dziewczyny skrywające twarze w kapturach, ze światełkami smartfonów w dłoniach, stworzyły szpaler od schodów do stojącego na ryneczku cyrkowego namiotu. Delikatnie popychały i kierowały ku niemu kobiety, obiecując im niezwykłe widowisko z okazji ich święta. W środku królowała na podwyższeniu, otoczona czerwonymi skajowymi fotelami scena wysypana grubo piaskiem.

Miłość od pierwszego wejrzenia

   To nie było dobre miejsce do żebrania dla małej, śniadej dziewczynki. W kamienne ulice wkroczyła już jesień ze strugami deszczu, marznącym błotem na chodnikach, przemokniętymi butami i lodowatymi stopami, nawet jeżeli były owinięte foliowymi workami. Gwałtowne podmuchy wiatru szarpały połami płaszczy.
Przechodnie przebiegali w pośpiechu nie zwracając uwagi na innych.
A jednak.
- Pani, pani !
Młoda kobieta z psem na smyczy obróciła się i zwolniła kroku.

Noworoczne postanowienia

Szur, szur – słyszy jego kroki przemierzające hol, jadalnię, a potem otwierane drzwi do łazienki.
- Podnieś deskę, słyszysz?
Jak on mnie denerwuje – mówi do siebie kobieta i rozkłada na kuchennym stole krzyżówkę , otwiera laptopa. Po chwili nastawia expres do kawy i sadowi się wygodnie. Zerka w lusterko ustawione na parapecie.
W tym zimowym, popołudniowym świetle jeszcze jakoś wyglądam, ale muszę jak najszybciej zafarbować odrosty – konstatuje.

Znowu szuranie, odgłosy otwieranych drzwiczek biblioteczki i przekładania książek.
- Czego tam szukasz ? Nie ma chwili spokoju !
- Karteczki, tej na której zapisałem nasze noworoczne postanowienie. Wydaje mi się, że włożyłem do atlasu, a może położyłem pod przyciskiem na biurku ?

DSC 7191Pipi Czarodziejka

Dość. Już dość. List włożę do butelki i wrzucę do morza. To moje wołanie o pomoc - moje SOS.
Będziesz trzymał go w dłoniach tato i zastanawiał się, jak Cię odnalazłam. A więc po kolei.
Butelkę znalazłam w schowku na miotły pod schodami. Zielonkawą z kolorową naklejką, a na niej adres – Jamajka room i błękitne fale z białą pianką, w tle rozhuśtanych palm. Myślę, że to twój adres, bo gdzie jak nie tam, szukać kapitana piratów?

Ale do rzeczy. Znasz mnie i wiesz, że tak łatwo nie tracę nadziei, zawsze szukam sposobu, żeby wysmyknąć się z pułapki, ale teraz, kiedy zjawiła się ciotka Rozalia, nie wiem jak.

Święty Mikołaj

Cieniutkie szybki lodu chrupią pod nogami, idzie ostrożnie poboczem nieuczęszczanej, wiejskiej drogi i trzyma w ramionach wnuka. Chciała mu pokazać zimę, ale on śpi z główką opartą na jej barku, więc sama syci oczy bielą pól i szarością nieba.
Nagle słyszy dzwonki, staje. Usuwa się na bok i odwraca. Drogą pędzą sanie zaprzężone w białe konie. Na ich głowach srebrne pióropusze podrygują wesoło.
Sanie czerwone, złoto zdobione, wyłożone poduchami, na których siedzi rozparty święty Mikołaj. Wielkie, rumiane chłopisko z czapą na głowie, oszronioną brodą i brzuchem spiętym pasem, skrzącym się diamentowo.

Skąd brać radość

Najgorsze jest wstawanie. Budzę się, zanim zaterkocze budzik. Czuwam w oczekiwaniu na świt.
Jedziemy w góry, na Słowację. Pakuję kanapki, banany, herbatę z miodem i cytryną na rozgrzewkę. Ruszamy. W Krakowie mgła rozlewa się w ulicach.
Piotr mówi – Będzie dobrze, tak jest tylko tutaj. Sprawdzałem prognozy, murowane słońce.
Zatrzymujemy się i tankujemy na stacji . Lubię je, ich metaliczny zapach benzyny i kawę z automatów.

Piękno.

Przykucnęła. Oparła brodę na krawędzi i wpatrywała się w mleczno - różowy pryzmat , wielkości piłki futbolowej, ustawiony na środku stołu. Uprzątnęła blat i parapet za nim, tak żeby nic nie zakłócało widoku.
- Tylko proszę ostrożnie – młody kurier wręczył jej przed chwilą dużą paczkę.
- Widzi pani ten nadruk „ uwaga szkło”.
Trzymała ją delikatnie w dłoniach. Nie było nadawcy, ale i tak wiedziała kto nim był. A teraz patrzyła skupiona, zafascynowana wnętrzem rozświetlonym promieniami słonecznymi i pozwalała przepływać w myślach obrazom.
Kłębom chmur zaróżowionych brzaskiem, nad głowami małych wędrowców, na wiejskiej drodze pod lasem.
Kopiącym powietrze piętom, maleńkich dziecięcych stópek, nadających rytm jej sercu.
Pełnej piersi , wymykającej się z rozcięcia bluzki dziewczyny wirującej na łące.

Pieniądze

      Coś poszło nie tak. Czy naprawdę nasz wódz mocarny, odważny, wzbudzający postrach, z czarnym warkoczem, który jak wąż wił się na jego plecach, powiedział te słowa ?
- Jakże mi żal was i tych co stracili życie, waszych mężów, ojców i braci. Mówił, a po jego ciemnej kamiennej twarzy ciekły łzy.
A zdarzyło się to po powrocie z wyprawy na te białowłose małpy, które przywlekły się do nas nie wiadomo skąd. Zgromadziliśmy się w jaskini. Poranieni i ci co uszli cało, przyniesiono też zabitych. Wszyscy usłyszeli słowa i zobaczyli łzy. Zamarliśmy w oczekiwaniu. Wtedy z głębi groty w krąg światła wypadł szaman, stanął u jego boku i głosem wibrującym z napięcia wykrzyczał.
- Słuchajcie uważnie, tak przemawia litość i współczucie.
- Oto wasza zapłata!
Uklęknął i pod brodę wodza podstawił na łzy kapiące swoje stulone dłonie.

Seks

Marzysz, jesteś na granicy snu. Widzisz na klawiaturze fortepianu, mocne męskie dłonie o wysmukłych palcach. Ich szybki ruch cię podnieca. Wywołuje dreszcz silniejszy od dotyku. To dopiero zapowiedź.

Wakacyjna miłość

- Widziałeś to jej zdjęcie? Pamiętasz, tak wyglądała?
- No co ty. Ja miałem trzy a ty cztery lata, kiedy zniknęła.
- Nie zniknęła, mieszkała czterdzieści kilometrów od nas i ani razu nie spróbowała się z nami spotkać.
- A ja mimo wszystko zatrzymam zdjęcie, a papiery spalimy wieczorem w ogrodzie.

DSCF1025Rajski ogród

Rozlewał się plamą na wzgórzu, niczym cień burzowej chmury.
Kiedy autobus wjeżdżał na szczyt, z twarzą przyklejoną do szyby sprawdzała, czy jeszcze jest. Robiła tak przez pięć, dziesięć kolejnych lat.
Był, trwał nadal.

1Słowo

   Słowo wypadło mu z ust i potoczyło się po płycie Rynku, omijając metalowe nóżki stolików, a on dalej patrzył w zachwycie na gibką postać dziewczyny przeciskającą się między fotelami i słyszał podniecający szelest spódnicy.
Schylił się jednak , żeby je podnieść i jeszcze przez chwilę posmakować na języku. Pamiętał, że było soczyste. Opadł więc na kolana. Pod sztywną serwetą panował półmrok.

Humoreska

- Pan tu nie stał!
Nabrzmiały pretensją głos zza pleców wytrącił go z równowagi i to w chwili, gdy ksiądz Faria powierzał Dantesowi tajemnicę, która miała przemienić go w hrabiego Monte Christo.
Uniósł głowę z nad książki, wpółprzytomny.
- A w takim razie gdzie? Zadał sobie pytanie.
Musiał jak najszybciej rozwiązać tę kwestię. Zastosował zasadę zapamiętaną z harcerskich zbiórek, komendę - z szeregu wystąp - i ustawił się półtora kroku obok kolejki, na brzegu chodnika.

Wolisz wieczory czy poranki ?

Słyszy, stłumiony ciężarem poduszki, kobiecy głos - zaspany, wpółprzytomny.
- Wolisz wieczory czy poranki?
- Zależy, na co polujemy.
Jego mocne ramie wynurza się z pościeli. Ale ten ruch i gwałtowny obrót ciała powoduje, że osuwa się w dół. Zamiast jednak poczuć chłód kamiennej posadzki, miękko upada na pachnącą wiosną ziemię.
Staje. Jego łapy uginają się, odpowiadając na sprężysty dotyk podmokłej łąki. Źdźbła trawy, jak wyostrzone miecze ze zgrzytem przesuwają się po nastroszonych wąsach. Potrącona łodyga dzwonka upuszcza krople rosy, a te z trudem wsiąkają w gęste futro kota. Przeciska się, wyginając zgrabnie tułów, między liśćmi łopianu i trafia na zieloną rozświetloną plamę. Układa się na jej obrzeżu, między tarczami mleczy. Mruży oczy i wbija wzrok w niewielki kopczyk. Czuje swoje napięte ciało, mięśnie gotowe do skoku. Czeka na ofiarę.

2Opowieść wigilijna

    Uparła się. Wigilię spędzi sama. Powoli zapadał półmrok, czas pierwszej gwiazdki. Siedziała w pokoju błądząc wzrokiem po tonących w ciemnościach sprzętach, obrazach, książkach. Telefon milczał. Rodzina była urażona ? A może uszanowano jej decyzję ? Sama zastanawiała się teraz nad nią.
Mniejsza o to. Chciała obudzić w sobie uczucia, które towarzyszyły jej kiedyś – oczekiwania i radości. Ocalić je dla siebie.

Fotografie
- wspomnienia

AniaM miniMyślę, że obie fotografie zrobiono w tym samym czasie i w tym samym miejscu. Sądząc po wieku dziewczynek, latem pięćdziesiątego drugiego lub trzeciego roku, w Jaworznie, w ogrodzie na tyłach piętrowej kamienicy - prawie za miastem.
Jest już po wojnie. Do domów wrócili mężowie i przyszły na świat dzieci. Naburmuszone, stojące wśród chaszczy Ewa, Hania i Krysia to córki trzech sióstr. Jedna z nich dzisiaj mieszka w Ottawie, druga w Krakowie, a trzecia pozostała tam, na miejscu.
Drzewo w głębi zdjęcia może być starą czereśnią. Dojrzałe owoce z czarną, napiętą skórką, plamiły palce i sukienki. W upalne dni na jej konarze zawieszano huśtawkę ze zbitych desek – niebezpieczną, bo bez poręczy. Ogród porastały wybujałe trawy, pokrzywy, krzaki dzikiego agrestu i porzeczek. Był niczyj.

kotekSzacowny Lucjuszu!

   Musisz przyznać, że zaczyna się nieźle. Brzmi dostojnie, tak jak imię i dopiero świadomość, że list jest skierowany do kota, odbiera mu powagę. Tym bardziej, że nie jesteś figurą retoryczną, ale płowo – białym kotem domowym.
Szacownym, bo to słowo od razu przychodzi mi na myśl, kiedy patrzę na Ciebie poruszającego się z godnością zażywnego czterdziestolatka w mięciutkim aksamitnym tużurku. Na ugiętych łapkach suniesz przed siebie, bezpardonowo tratując rzeczy napotkane po drodze.
Jesteśmy razem paręnaście dni - ciekawa jestem, jak je oceniasz? Pozwól, że napiszę o swoich obserwacjach, Ciebie i Twojego zachowania, dotyczących kwestii między ludźmi bardzo istotnej – wierności.

AniaTelefon komórkowy

Wyciąga słuchawkę z ucha. Nie mylił się, to dzwonek telefonu komórkowego. Stoi na środku Błoń, zapada już zmrok. Patrzy na zegarek jest 21.37.
Rozgląda się dookoła usiłując namierzyć miejsce skąd dochodzą dźwięki.
- Jest.
W trawie błyska nieduży prostokąt. Ze zdjęcia na ekranie uśmiecha się radośnie podstarzała blondynka. A pod spodem migocze natrętnie napis „Mamuśka”. Machinalnie dotyka „odbierz” i natychmiast płynie potok słów.
- Córeńko dzwonię i dzwonię od wczoraj. Nie zmrużyłam oka . Nie rób mi tego, przecież wiesz, że nie mogę się stąd ruszyć, a skrzydeł nie mam i nie przylecę.

stereotyp2Własny wizerunek.

Czy to co chcemy zaprezentować otoczeniu odpowiada naszemu wyobrażeniu o sobie ?
Czy często kłamiemy, aby wydać się bardziej interesującym?

     Stracić twarz – to przytrafia się naszym bogom i naszym wodzom. Nic gorszego nie może się zdarzyć, gdy zza skrywającej je dotąd zasłony pokażą wykrzywione

ptak11Mężczyźni

  Lubię mężczyzn, ich chłopięcą niefrasobliwość i odwagę z jaką rzucają się w niebezpieczne awantury. Lekkomyślność w szafowaniu zdrowiem i życiem, jakby byli nieśmiertelni. Ich chęć ciągłej zmiany i wędrówki w nieznane. Ich oczy wypatrujące tego, co za horyzontem. Gotowość sprawdzania się wobec nowych wyzwań. Logiczność myślenia i brak czułostkowości w postępowaniu. Szorstkość gestów, które skrywają prawdziwe uczucia. Dziecięcą, wieczną chęć zabawy, jakby ich świat miał trwać i trwać.

2Moja szkoła

Mojej szkole z tamtych lat, a myślę o latach sześćdziesiątych, było bliżej do pensji Bolesława Prusa niż współczesnego liceum. Myślę przede wszystkim o nienaruszalnej granicy między nami uczniami a profesorami, bo tak nazywaliśmy nauczycieli. Te dwa światy spotykały się, z pełnym dla siebie poszanowaniem, nie znając się zupełnie.
Wychowawcy byli prawie w wieku naszych dziadków - z mityczną dla nas przeszłością, z archaicznych, bo przedwojennych czasów.

Oczekiwania

Lubiły się spotykać. Umówiły się na wystawie obrazów. Właściwie to w kawiarni przylegającej do sal wystawowych, ale do nich już nie weszły. Rozmawiały o obrazach, których nie widziały a które wisiały na ścianach w pomieszczeniu tuż obok. Być może oglądały je kiedyś, ale nie pamiętały już kiedy to było. Siedziały zanurzone w fotelach . Niespiesznie przerzucały kartki katalogu ze zdjęciami obrazów. Snuły domysły o tym jak są malowane, przytaczały opinie znajomych. Podrzucały sobie słowa. Mówiły:
- A mnie nuży oglądanie w półmroku malutkich pejzaży, ciemnych i rozświetlonych od wewnątrz. To nieznośna maniera, kiedy dotyczy każdego z nich.
- Ciekawa jestem jak wyglądałyby w jasnych kuchennych pomieszczeniach, w promieniach słonecznego dnia? - dodała druga.
- Może lepiej, a może właśnie wtedy ukazałyby się ich mankamenty.

Harry

Mój przyjaciel Harry Potter

 - No nie!
Dziewczynka aż podskoczyła na krześle. Z kartek książki „Harry Potter i kamień filozoficzny” wyskoczyła w górę niewielka postać, żeby po chwili opaść na blat biurka na lekko ugiętych nogach. Tak, to był on, Harry Potter wielkości lalki Barbi, no może troszeczkę mniejszy. Miał na sobie szkolny mundurek, a na nosie druciane okularki.
- Udało się ! - wykrzyknął – A wcale nie byłem pewien, czy będę miał na tyle mocy, żeby się zmaterializować. Jestem przecież tylko papierową postacią, musiałem jednak spróbować ! Ależ ty masz czarne loki !

podopieczni"Podopieczni" 
  Elfride Jelinek

Reżyseria i adaptacja : Paweł Miśkiewicz
Scenografia : Barbara Hanicka
Muzyka : Rafał Mazur

Teatr Stary im. Heleny Modrzejewskiej, Kraków

Nie siedź w domu. Nie gnuśniej. Obejrzyj sztukę „Podopieczni” Elfride Jelinek. Poddaj próbie swoje człowieczeństwo. Bacznie obserwuj swoje uczucia i każde drgnienie serca. Bądź ze sobą szczery. Zastanów się. Czy jesteś przerażony kiedy do brzegu dobijają łodzie uciekinierów ? Są dla ciebie tłumem, który stanowi zagrożenie. Nie widzisz osób i twarzy, a ludzką masę; rozpaczliwie wymachującą rękami i krzyczącą w języku, którego nie rozumiesz.

kiszkaWypadek

- Kurde mol ! zaklęła pod nosem i obróciła głowę.
- No niechże się pani na mnie tak nie pcha. Widzę, że z dzieckiem. Wszystko widzę, tylko miejsca przede mną nie ma.
- No wreszcie - z ulgą wysiadła pod „Kryształem”. Sięgnęła po chusteczkę do przewieszonej przez ramie konduktorki. Była otwarta !
Stanęła. Gorączkowo grzebała usiłując znaleźć portmonetkę. Nie było ani jej, ani ukochanej kosmetyczki z tymi wszystkimi cieniami, tuszami i pudrami gromadzonymi z takim trudem.
Nagle uprzytomniła sobie, że dzisiaj zabrała z domu kartki żywnościowe. Chciała wyjść wcześniej z pracy i ustawić się w kolejce –za tydzień Wielkanoc.
- Boże !

Uciekinierzy

Patrzyła i patrzyła i nie mogła w to uwierzyć.
- Tato ! Tato !  Płynie ku nam żaglowiec!
Wpadła do kuchni trzaskając po drodze z impetem drzwiami małego ganeczku.
- E…  Przecież tam jest łąka. Obudź się wreszcie, umyj buzię i siadaj do śniadania – mówił tata niespiesznie smarując kromkę humusem.
- Przestań, proszę przestań i uwierz mi!
Ciągnęła go i popychała ku wyjściu.
Za drzwiami otwierał się widok na zieloną łąkę i błękitne niebo rozdzielone czarną krechą widnokręgu na której lekko bujał się statek.
- Niebywałe !
Tatę opuściła jego „angielska flegma”.  Pędził do domu krzycząc :
- Gdzie jest lornetka dziadka ?
Wnętrza szuflad i półek w okamgnieniu zamieniły się w stos niepotrzebnych szpargałów.

Niepokój

który cię trapi sformułuj i zapisz

Najpierw szeptano we wsi, że las opanował demon, złe się w nim rozpanoszyło. Wkrótce jednak gruchnęła wieść, że to nie demon a świniopas ze swoimi świniami trufli szuka. Przywędrował nie wiadomo kiedy i skąd.
Chłopy przed pawilonem sklepowym rechotały wesoło trącając się butelkami piwa i czkając głośno.
- E tam… długo tu nie wytrzyma, zawracanie głowy, przecież tu ni ma trufli. Sam powinien wiedzieć, bo podobno wykształciuch i miastowy.
Jednak z ostrożności przestano do lasu chodzić. Słuchano za to opowieści wyrostków i one właśnie zasiały w sercach mieszkańców niepokój. Chłopaki godzinami leżeli na łące, przeżuwali źdźbła trawy i przyglądali się ciemnej ścianie drzew, nad którą gromadziły się chmury. Ciężkie, kłębiaste, wiatr je przeganiał i naganiał z powrotem, Zginał pnie i miotał wiotkimi gałęziami.

przy kawie2Kobieta

Kobieta jest ludzką samicą i to określiło jej rolę w społeczności na tysiąclecia. Zamknęło i oddzieliło od męskiego świata. Jej przydatność zawęziło do kilkunastu lat płodności,a rolę do prokreacji. Jej wychowanie stało się ciągłą tresurą ciała i umysłu w poświęcaniu się i usługiwaniu innym. Wycieńczona wielokrotnymi ciążami i porodami nie zaznawała odpoczynku nawet w wieku dojrzałym, bo nie dożywała starości. Rodziła ludzi, a jednak była kimś podrzędnym. Wszystko co było istotą jej życia i ciała, stanowiło o jego wulgarności i nieczystości. Taki wizerunek kobiety pokutuje w różnych kulturach świata do dziś.

oldmanPrzemijanie

Wiosenny poranek powoli nagrzewał mury kamienic i ich spadziste dachy. Kładł się słonecznymi plamami na płytach chodnika. Przebiegła na drugą stronę ulicy, skąpaną w świetle, stukając radośnie zgrabnymi obcasikami plecionych, skórzanych, sandałków. Idąc, rytmicznie machała plażową torbą. Z każdym oddechem, rześkie, wilgotne powietrze, wypełniało jej płuca, dając uczucie lekkiego rauszu, jak po wysączeniu kieliszka szampana. Co chwilę zanurzała się w cieniu pasiastych markiz sklepowych, które osłaniały wystawowe okna eleganckich magazynów.

Porządki

Pierwszy, drugi ,trzeci, dziesiąty, sześćdziesiąty. Półki , szuflady, skrzynie. Szeregi, rzędy, czworoboki. Odliczanie, oddzielanie , układanie. Jednolici, jednorodni. Tego samego koloru, tego samego przeznaczenia. Ocenianie, wartościowanie. Nazwy, nalepki, opisy Kto to wymyślił i po co?
Ziemia jest przez nas podzielona jak soczysty owoc mango niewidocznymi liniami południków i równoleżników na regularne cząstki wykrawane z jej żywego ciała. Łatwiej wtedy pochłonąć jej lądy - Australię, Europę, Azję . Chcemy zapanować nad nią, ujarzmić tą nieprzyzwoitą witalność. Odcisnąć ludzkie piętno. Uzurpować sobie prawo do stworzenia jej na nowo. Zrobić z nią porządek. To przecież pod tym hasłem zawsze zaczynają się rewolucje i polityczne przewroty. Nowe podziały, nowe zasady , nowi ludzie i ich porządki.
Ciekawa jestem, czy człowiek równocześnie wymyślił też czas ? Jedno i drugie daje mu złudną nadzieję panowania nad tym czymś niewyobrażalnym, co jak czujemy, więzi nas w sobie.

Wenecja2Święta w Wenecji

Jego żona spędzała święta z młodym kochankiem na plaży w Brazylii. On sam przyjechał do Wenecji, chciał w ten sposób jak klamrą spiąć ich wspólne dwadzieścia lat i zakończyć. Ten sam hotel, ten sam apartament. Boy postawił walizki a pokojówka zaczęła zasłaniać okna ciężkimi aksamitnymi portierami, kiedy w pensjonacie naprzeciwko rozbłysło światło i zobaczył za muślinową firanką przemykającą smukłą postać.
- Proszę zostawić, wystarczy, a śniadanie poproszę jutro do pokoju.
Układał w łazience swoje osobiste drobiazgi, sprawdził telefon komórkowy i okulary.

12Dobrodziejka

Zjechała na pobocze i przez chwilę siedziała bez ruchu z głową opartą na kierownicy. Kiedy ją wreszcie uniosła, już uspokojona, westchnęła i zerkając do lusterka poprawiła jeden z niesfornych, siwych kosmyków wymykający się spod jedwabnej przepaski.

Wysiadła. Wyciągnęła z bagażnika odblaskowy trójkąt i ustawiła go na drodze. Wiotka, ubrana w pastelowe ciuszki i kolorowe tenisówki z daleka wyglądała dziewczęco i nie przeczył temu nawet słomkowy kapelusz nałożony fantazyjnie na siwe włosy. Może tylko ostrożność z jaką zginała swój długi tułów, przywodziła na myśl starych ludzi.

rower2Rower

Tylne koło obraziło się na przednie. Na razie nikt o tym nie wiedział. Nawet rower, którego było częścią, nowiuteńki z białymi oponami i czerwonym wygodnym siodełkiem. Dumny z siebie jeździł alejkami osiedlowego parku. Porównywał się z innymi i uważał, że jest najlepszy.
Tymczasem koło tylne niezadowolone ze swojej pozycji, kręcąc się, usiłowało przyspieszyć, żeby znaleźć się z przodu. Na darmo, mimo uporczywych wysiłków nie mogło tego zmienić.

snySny

Przechodzę z jednego świata w drugi niezauważalnie, mimo woli, tak jakbym wślizgiwała się do ciemnego pokoju, w którym zgromadziłam swoje skarby i upiory. Te same, które zbierałam całe życie, dzień w dzień. Teraz jednak nadaję im inne znaczenia, zmieniam ich ciężar i gatunek. One same łączą się w zaskakujące związki. Nie podważam ich logiki, zanurzam się w sen i przeżywam go tak intensywnie, jak już nie potrafiłabym na jawie. Znowu w nim odczuwam dotkliwy ból z powodu utraty; namacalny tak, że po przebudzeniu ciemną chmurą wisi nad nowym dniem, zmieniając moje widzenie świata. Sen zmusza mnie do okrutnych i rozpasanych pragnień, wstydzę się ich na jawie, bo wiem że są mną. Czasami drwi ze mnie, przyjmując pozór rzeczywistości. A w tej dekoracji odgrywa historię znaną mi ale dawno zapomnianą, bez znaczenia. Nieprawda! Sen dodaje jej jaskrawych kolorów a ona krzyczy od nowa.

Śmiech

Uśmiech został bezpowrotnie dla nas stracony. Ten znak pokoju między ludźmi stał się fałszywą monetą. Został zawłaszczony przez gospodarkę i zaprzęgnięty do ciężkiej pracy. Najprostszy ze sposobów budowania więzi, jest już tylko znakiem graficznym, albo ozdobnikiem, zakrętasem w reklamowym sloganie. Błyska bielą zębów na opakowaniach pasty, oblepia maski aut, być może wkrótce sięgnie czołgów i rakiet balistycznych ze swoim hasłem „Możesz więcej” .
Został nam więc tylko śmiech. Ten, który znienacka wyrywa się z naszych trzewi. Ten rechot, którym puentujemy nieudolne naśladowanie naszej doskonałości. Prześmiewczy, unoszący nas powyżej innych. Jaka szkoda, że zapomnieliśmy o tym dziecinnie perlistym, który rozbrzmiewał wtedy, gdy naszą duszę delikatnie łaskotał radosny obraz świata. Czy wkrótce przestaniemy się śmiać?
Sama nie wiem, co wobec tego myśleć o powstających szkołach śmiechu. Warsztatach, gdzie pod okiem terapeuty można nauczyć się umiejętnego napinania i rozciągania mięśni twarzy, by go wywołać.

Wiersz Stanisława Barańczaka
„Wrzesień 1967"

Ta historia miłosna jest jak piracka flaga. Dumnie łopocze na chwałę żywiołu jakim jest życie - jego cudowności i nieprzewidywalności. I przypadku, który przygodę dwojga młodych ludzi zamienił w misterium dusz i ciał. Sam autor, podmiot liryczny, pyta z niedowierzaniem, jakim prawem i jakim cudem oni, kochankowie odnaleźli siebie nawzajem „między dnem szarych chmur a warstwą rudych szpilek" . Jakim trafem, niczego nie przeczuwając, ulegli sile natury i morzu, co obudziło „w ciele słony, dziki, jednostajny rytm fal, które zbijały z nóg spienionym światłem zmieszanym z piaskiem, żwirem i wodorostami" i co kazało im „ten rytm naśladować w spieszniejszym narzeczu dwojga ciał".

Najważniejsze pytanie

Zastanawiam się, komu mogłabym zadać najważniejsze dla mnie pytanie? Czy tej głębi, w której unosimy się na nitkach naszych pragnień? Nie, myślę, że tylko sobie.
Człowieczemu życiu sens nadały religie. To one znały odpowiedzi na strach, niemoc, bezradność. Od tysiącleci budowały, krok po kroku, misterny system naszych powinności i zależności od władzy. Stworzyły piramidę zwieńczoną postacią sędziego i pana. A potem włączyły ją we wszechświat i oznajmiły - to jest twój dom człowieku.
Ale człowiek podważa tę pewność. Próbuje dotrzeć do dłoni trzymającej nić, na której kołysze się ziemia. Ciągle próbuje spojrzeć w twarz temu, kto go stworzył i spytać - po co? A to wcale nie jest najważniejsze.
Jaka jest przyczyna tego, że jest i po co jest cierpienie? To najważniejsze pytanie. Wiem, że my byliśmy i będziemy winnymi - dlatego pytanie kieruję do siebie.

Anna Marek

 

Nowe życie

Telefon zadzwonił raz i jeszcze raz i jeszcze, po chwili ucichł. W mieszkaniu panowała cisza i półmrok. Opuszczone żaluzje nie pozwalały się wedrzeć do wnętrza porannemu światłu.

Klucz zachrobotał w zamku i wypadł na podłogę. Po chwili pchnięte leciutko drzwi otwarły się i mężczyzna wszedł do środka. Na palcach podszedł do tapczanu, nie dotykając niczego po drodze. Leżała na brzuchu, spod kołdry wystawały stopy z polakierowanymi na różowo paznokciami. Głowa była zanurzona w poduszce, na której rozsypały się jej siwe włosy. Wokół panował idealny porządek i tylko to ciało starej kobiety w rozrzuconej pościeli. Wiedział, że nazywała się Ada Słodowicz. Wrócił do przedpokoju, na podłodze postawił brudny plecak i dwie papierowe torby, zdjął ubłocone adidasy. Wszedł do łazienki i zaczął napuszczać do wanny ciepłą wodę.

To będzie pierwsza kąpiel od przeszło dwóch lat. Przeszedł do kuchni, włączył gaz i postawił na nim czajnik, a do wyszczerbionego, porcelanowego imbryka wsypał herbatę. Poruszał się po mieszkaniu bezszelestnie, nie chciał jej przeszkadzać, chociaż nie można już było jej obudzić. Myślał o niej z czułością i szacunkiem.

praca1

Moja pierwsza praca

Pracy szukałam za Wisłą, w Podgórzu. Tam rzekę obsiadły duże zakłady, małe warsztaty, magazyny i składy węgla. To był inny świat. Wąską ulicą Lwowską przeciskały się tramwaje między odrapanymi kamieniczkami a cygańskie dzieci rozbiegały się z krzykiem przed kołami nadjeżdżających aut. Niewielu młodych było widać na ulicach, przechodnie mieli w twarzy zmęczenie a ich ubrania śmierdziały potem.
Wiedziałam, że to musi być zakład przemysłowy , nie instytut, czy laboratorium, bo tylko on część funduszu socjalnego przeznaczał na zakup mieszkań dla pracowników. A mieszkanie było dla mnie najważniejsze. Na swoją kolejkę w spółdzielni czekało się wieczność.
Znaleźć pracę nie było łatwo. Tak jak zawsze i wszędzie, potrzebna była protekcja. A moja przyszła nieoczekiwanie.

Cipióra

Sala przyjęć dyszała gorącym powietrzem ciężkim od zapachu bergamotki, mieszanym ogromnym wachlarzem z indyczych piór, zawieszonych pod sufitem. To w niej rozsiedli się purpuraci, między którymi uwijali się młodzi klerycy. Wpółleżąc w fotelach z wypiętymi, opasłymi brzuchami ozdobionymi łańcuchami i turkusowymi krzyżami, delektując się, pili kakao z maluteńkich japońskich filiżanek. Pałac wicekróla rozbrzmiewał dźwiękami barokowej zarzueli, prawdziwie hiszpańskiej z librettem Pedro Calderona. Korytarze niosły ją, aż cicha jak chóry anielskie wpadała do salonu. Rozmowa przez chwilę nabrała kolorów, podniesione głosy spierały się o słowo „cipióra" i jego pochodzenie. Jeden z młodych zakonników o wyraźnie indiańskich rysach twarzy, słuchał z uwagą. Mówiono o książce, spisanej przez Bernola Diaza, żołnierza Hernana Cortesa, „Prawdziwa historia podboju Nowej Hiszpanii" którą niewielu czytało, ba, widziało.

Rodzinne tajemnice

Stała przed drzwiami rodzinnego domu. Nacisnęła dzwonek i czekała. Pomyślała o sobie, że rzeczywiście jest przeciwieństwem matki. Głośna, zwracająca uwagę męskim, trywialnym i donośnym śmiechem, komisowymi swetrami w popartowskie wzory, krótkimi spódniczkami i czerwonymi lakierkami ze złotą klamrą. Z zasady też nie zgadzała się z nikim a najbardziej właśnie z nią, matką. Teraz zjawiła się na cotygodniową rodzinną potyczkę. Będą jeść razem kolację, kłaść na talerzach swoje racje, dzielić je i z trudem przełykać. Bawiło ją to. Drzwi otwarły się i stanęła w nich starsza pani. Jej widok jak zwykle ją obezwładnił. Patrzyła z czułością na piękną głowę matki osadzoną na długiej szyi i wyprostowane ciało skryte - Jaka szkoda - westchnęła - w fałdach szaroburej kiecki. Kolacja przebiegała jak zwykle. Tyle, że na koniec włączyły telewizor, żeby wysłuchać prognozy pogody.

przep1Przeprowadzka

Przeprowadzka została postanowiona. Miała opuścić dom, który w jej pamięci, jawił się jak korab na wzburzonych wodach zieleni. Rozłożysty, zatopiony wśród korony drzew. A przecież była to tylko wiejska szkoła, usadowiona niedaleko kościoła i remizy. Tam mieszkała. Obok była klasa, olbrzymia i jedyna. Deski jej podłogi zaciągnięte pokostem, czarne od błota, uginały się jak pokład pod galopem dziecięcych nóg. Drewniane niczym dyby ławki, z kałamarzem na środku pulpitu, stały w paru rzędach. W czasie lekcji nauczyciel miarowym krokiem przemierzał tę przestrzeń. W jej wspomnieniach, pojawiała się też sutanna.

Najstarszy zawód świata – dziwki i żołnierze

Dziwki i żołnierze - najstarsze zawody świata, ale powstrzymajcie się z pogardą. To oni służą pierwotnym ludzkim instynktom. Dają światu to, co każdy z nas ma najcenniejszego, niepomni na strach i cierpienie. To sposób na przeżycie tych, którzy nie mają nic, prócz własnego ciała. Nie potrafią wysługiwać się innymi, nie zmuszają do pracy nawet zwierząt. W ich zawód wpisane są ból, rany, okaleczenia a te niekoniecznie przytrafiają się każdemu z nas. Ciała traktują jak najsprawniejsze maszyny. Służą im a nimi - innym. To co robią wywołuje skrajne emocje i nie cieszą się naszym szacunkiem. Nałożyliśmy im więc maski i wyrzucili poza nawias. A właśnie oni są czyścicielami społecznej tkanki .
Pomyślmy o ich uczuciach.

Barwy samotności

00 morze3Czy znacie to uczucie osamotnienia i bezradności, które przychodzi do nas nocą pod rozgwieżdżonym letnim niebem? Jesteśmy drobiną zawieszoną w nieskończonej otchłani wszechświata, zatopioną w jego antracytowej głębi. Pojawia się w naszym umyśle u progu dojrzewania. Właśnie rozglądamy się buńczucznie wokół, przekonani o własnej wyjątkowości, kiedy dopada nas świadomość zimnej obojętności wszechświata i nieuchronnego końca naszej egzystencji. Tak jakby dotknął na palec boży i naznaczył tą wiedzą na całe życie. Myśl zostaje w nas , chociaż tłumiona przez bliskość innych i codzienność. Odzywa się czasami w dramatycznych okolicznościach wtedy, kiedy skórę, obrys naszego ciała odczuwamy jako nieprzekraczalną granicę dla nas samych i innych.

twarzeTwarze – skojarzenia

Twarz to bezwolne teatrum uczuć i emocji. Ukazują się na niej zanim zdążymy ubrać je w słowa, lub za nim ukryć.
Chcemy nad nią panować. Czymże innym jest instynktowne ukrywanie jej w dłoniach lub bezwiedne zasłanianie ust, w chwilach rozpaczy czy szczęścia? Nie chcemy paść łupem tego kto stoi naprzeciw nas. Nie chcemy być bezbronni wobec niego.
Sami w skupieniu też obserwujemy twarz przed nami . Co wyraża, akceptację czy odrzucenie ? Kim jest inny, jak odczytać jego intencje? Jak temu stawić czoło? Stworzyliśmy więc kod, którym wyrażamy: złość, nienawiść, ból, radość. Ubraliśmy maski.

Piórko - Świąteczna bajka

Anioły się radują, bo nadchodzą Święta. Grzebią w niebieskich zakamarkach, szukają wstążek, korali, śpiewników i nut. Zakładają nowiutkie struny do skrzypiec. Czekają na Gwiazdę. Tam na dole mówią o niej wszyscy, dorośli i dzieci. Ciekawe o której, tyle tu ich na niebie. Jeszcze do Świąt daleko, ale im już udziela się atmosfera świątecznej zabawy. Próbują naśladować dzieci w śnieżnym szaleństwie. Niestety tu nie ma śniegu, ale za to są chmury, które przypominają kopy bitej śmietany. Jakaż to przyjemność, fikać koziołki, zapadać się w nie po uszy. Przeskakiwać z jednej na drugą, kiedy tak płyną po niebie jak lodowe kry rzeką. Kiedy tak bawią się w najlepsze, jedno małe piórko odrywa się od anielskiego skrzydła i samiutkie zawisa w gwiezdnej przestrzeni. Unosi się i kołysze jak mała łódeczka na falach oceanu. Gwiazdy w oddali świecą i migocą niczym olbrzymie latarnie morskie. Przestrzeń wokół lśni jak powierzchnia lustra w ciemnym pokoju. Piórko przegląda się w niej i przypomina sobie przestrogi Aniołów.

Mały Królewicz
 - bajka dla Lenki

AM malykrolewiczByły sobie dwie siostry, jedna troszkę starsza od drugiej, a więc druga, ta z rudymi warkoczykami i piegami na nosku, troszkę młodsza. Razem nie miały więcej niż piętnaście lat. Kiedyś, starsza z okazji swoich imienin dostała w prezencie książkę z baśniami J. Ch. Andersena. Od tego czasu ta mała Rudaska godzinami przesiadywała, słuchając czytanych bajek. Od razu pokochała Królewicza z baśni o „Małej Syrence". Mogłaby pokochać Syrenkę, bo to ona była bohaterką i miała wszystkie przymioty szlachetnych postaci. Była śliczna, czuła i miała najpiękniejsze na świecie nóżki. Żeby je otrzymać od morskiej czarownicy, musiała oddać swój mały różowy języczek, a co za tym idzie, stracić piękny głos, którym syreny, wabiły żeglarzy z morskich okrętów na zatracenie.

Bryłka bursztynu  - bajka

Nocą porywisty wiatr łomotał w drzwi balkonu, sypał piaskiem w okna i przyginał młode sosenki na wydmach aż do ziemi. Dom skrzypiał i kołysał się jak korab. Drewniane krokwie dachu rozciągnięte, jęczały i wydawało się, że on sam za chwilę rozpostrze swoje skrzydła i odleci. Nad ranem wszystko ucichło i zaświeciło słońce. Dzieci gromadą ruszyły na plaże, zbierać cudeńka wyrzucone przez morze na brzeg. Sfrunęły niczym stado wróbli z wydmy na mokry piasek i biegły ile sił w nogach szukając muszli i bursztynów. Joasia, mała ciemnowłosa dziewczynka stąpała z uwagą po śladach swoich poprzedników i na samej linii wody, mimo tylu wcześniej uważnie patrzących oczu, zobaczyła obmywaną przez falę ciemną grudę.
- Mamo, mamusiu, zobacz co mam ! - krzyczała wyprostowana z uniesioną w górę małą piąstką.
- Pokaż, mnie pokaż! Ja chcę to zobaczyć! – krzyczały dzieci. Otoczona nimi jak w orszaku szła poważna i skupiona, z wyciągniętą rączką.

Moje nałogi

Wszyscy stajemy się nałogowcami z pierwszym haustem powietrza, które wdziera się do naszych płuc. Wyrzuceni na biały brzeg pościeli, nie wiemy jeszcze o tym a już jesteśmy uzależnieni od życia. Jedyni z ziemskich stworzeń, którzy mają świadomość wyboru, a jednak bardzo rzadko decydujemy się z niego skorzystać i zrezygnować z życia. Jesteśmy oddani w jego władanie, bezwolni wobec jego mocy. Zaczyna się, jak każde takie przywiązanie, tracimy wszystko co było nam dotychczas dane, sen w pulsującym wilgotnym wnętrzu. Jesteśmy sam na sam, z tym czymś co nas ogarnia i nazywa się życiem. Powoli smakujemy każdy jego łyk. Nasze zmysły doznają tysiąca bodźców od oszałamiającej rzeczywistości wokół.

Ciało, ten niezwykle sprawny mechanizm, reaguję błyskawicznie na podniety z zewnątrz, pokazując skalę swoich możliwości. Rozpiera nas radości - fruniemy. Rozsmakujemy się w życiu, a ono każdemu z nas daje poczucie wyjątkowości i nie jest w niczym gorsze od narkotycznych światów.

Uczucia, które przyszły nie w porę
Jego duża ogolona głowa wychynęła z ciemności i pojawiła się w kręgu światła.
Zupełnie machinalnie przedstawiła się i uścisnęła jego dłoń. Dopiero wtedy podnosząc wzrok zobaczyła osadzone blisko siebie smutne oczy i usłyszała wypowiedzianą niskim głosem, przekorną ripostę na powitanie pani domu. To był ktoś inny, nie ten kogo się spodziewała. Ktoś z przeszłości, tyle, że wtedy to był osiemnastoletni chłopiec, a dzisiaj prawie czterdziestoletni mężczyzna, ale uczucie, jakiego doznała teraz było tak samo intensywne jak kiedyś, sympatii i lekkiego erotycznego podniecenia. Wtedy bardzo szybko o nim zapomniała. Uważała, że jej reakcje są niestosowne i śmieszne. Teraz wyglądało na to, że spędzą wspólnie parę dni. Z obłudą, jak skonstatowała, mogła go obserwować i zrozumieć wreszcie motywy swojej fascynacji. Na pewno typ urody, wschodni, semicki z lekką ociężałością w ruchach spowodowaną wiekiem i pewnością siebie a dalej...

schwartz chCzarne charaktery. Muszę przyznać się, że te słowa wywołują pod moimi powiekami obraz szalonego tańca, mężczyzn w smokingach i frakach, z cylindrami w dłoni lub na głowie. Wirują wokół mnie, oślepiając, od obrotu do obrotu, błyskiem białych zębów i śnieżnych gorsów. Ależ tak, jest wśród nich uroczy Arsen Lupin, drapieżny Rhett Butler, siermiężny Janosik, dumny Kmicic, Huckleberry Finn, a nawet Czarnoksiężnik z Krainy Deszczowców. To są awanturnicy, złodzieje i zabójcy mający niejedno na sumieniu, a jednak patrzymy na nich z podziwem. Na ich wdzięk i lekkomyślną łatwość, której nam nie dostaje, a z którą oni łamią zasady, ulegając pokusom. Czyżby robili to w naszym imieniu? Brak nam odwagi, żeby sięgnąć łapczywie, tak jak oni, po zakazany owoc. Chociaż wiemy, że tu, poza rajem, jeżeli sami go nie zdobędziemy to nie będzie nam dany. A oni są jak dawni harcownicy. Pchani pożądliwością wyskakują przed karny tłum.

przyjazn2Przyjaźń

Mieszkały po przeciwległych stronach ulicy, krótkiej u wylotu zamkniętej skwerem z potężnymi jesionami. Obie na pierwszym piętrze tak, że ich okna przeglądały się w sobie. Krzątając się w kuchni mogły widzieć tę drugą; rozdzielała je wąska ulica i zagracone podwórko. Właśnie tak znały się przez lata – z widzenia. Nie wiedziały też, że mają to samo imię. Maria Starsza, wspominała mi później że fascynował ją głos tej Młodszej. Nie znoszący sprzeciwu, a zarazem melodyjny.  Słyszała jak wychylona z okna przywołuje synów z podwórka. Tak jak tego śpiewnego zawołania, zazdrościła jej posłuszeństwa i uległości chłopców. Byli wpatrzeni w swoją mamę, urodziwą, postawną blondynkę. Wzdychała, mówiąc mi o tym, ona nie miała tego szczęścia. Byli też mężowie, ale zniknęli dość wcześnie. Tej Młodszej po prostu umarł, a starszej wyprowadził się któregoś dnia.

Podróżny

walizkaPowoli do jego uszu docierały szumy, hałasy, stukot kół o szyny, zgrzyt zaciąganych hamulców i ludzki gwar. Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Siedział oparty o ścianę kiosku z gazetami. Tłum przesuwał się, czasami ktoś zerkał w jego kierunku, nie zatrzymując się na szczęście. Mocno uchwycił poręcz stojącej obok ławki i podciągnął się do góry. Ze zdziwieniem zauważył krwawiące kostki dłoni. Nieopodal niego leżała walizka, duża i elegancka, a z jego ramienia zwisał już tylko pasek skórzanej męskiej torby. Wyrównał oddech, uspokoił się i ruszył na poszukiwanie toalety, ciągnąc za sobą bagaż. Secesyjna architektura dworca, mimo że wielokrotnie modernizowana, budziła podziw. Metalowa więźba dachu wyznaczała ogromną przestrzeń.

Wagary

- Mrówka, błagam, wolniej- Dyszałam, szkolny worek obijał się o moje boki, z nieba lał się żar. Wspinałyśmy się na górę Zamkową, która wznosiła się zaraz za szkolnym internatem. Mrówka parła do przodu, czepiając się gałązek krzaków i podpierając w razie potrzeby dłońmi.
-Mrówka, powiedz mi - smędziłam, dlaczego idziemy właśnie z tej strony góry, przedzierając się przez gąszcz tarniny i dzikiej róży.
- A chciałabyś defilować przed oknami szkoły na oczach ich wszystkich? Zapytała Baśka i zamaszyście otarła pot z czoła, mażąc na nim dwie brudne krechy.
To były nasz pierwsze wagary, kto by pomyślał, w jedenastej klasie, tuż przed maturą.

Jeszcze chwila i wyszłyśmy na małą łączkę na szczycie. Nie wierzyłyśmy własnym oczom! Na jej środku, na kraciasty pledzie, rozkosznie ułożone leżało nagie damskie ciało. Teraz poderwało się , kucyk na czubku głowy zadrżał, podparło się jedną ręką i obróciło ku nam. To była chemica. Przestraszona z okrągłymi brązowymi oczami, i dużą piersią wypływającą z pomiędzy palców zakrywającej ją dłoni. Po chwili oprzytomniała i spytała z przekąsem.
- Panienki nie na lekcjach? O ile dobrze pamiętam pojutrze konferencja klasyfikacyjna. Ze spokojem odwróciła się od nas. Na sterczący wyniośle tyłek zarzuciła kwiecistą spódnicę, a głowę ułożyła wygodnie w zgięciu łokcia. Wróciła do przerwanej drzemki.

Konstanty Ildefons Gałczyński, o szczęściu

My dzieci „zimnej wojny", szarości i ruin, sztandarów i pochodów, szczekaczek ulicznych, terroru wielkich liter i koturnów, jak mogliśmy nie ulec magii wierszy mistrza Ildefonsa. Szczególnie tych przedwojennych, surrealistycznych, szalonych, skoro wokół zwyczajność, Proletariat i Pokój, Praca i wiodąca w tym rola uprawy buraka cukrowego. Odpłynąć gdzieś daleko w barwne, egzotyczne światy.

Kiedy nocą odpływał okręt do Arabii,
od fajerwerków huczną, a od bólu niemą,
długo jeszcze z pokładu twoje oko wabi, lunatyczny kochanek z białą chryzantemą.

Wesele w Michałowie

- Księże proboszczu! Księże proboszczu!
Woźnica ściągnął lejce, w zapadającym zmroku ledwie było ją widać. Osadził konie w miejscu i odwrócił się do tyłu –To ta mała Hania ze szkoły od Niklów.
- Księże proboszczu a mogę się z wami zabrać na wesele?
-Rodzice wiedzą? Spytał surowo proboszcz. Nabrała powietrza – pewnie - i już wspinała się i sadowiła na ławeczce obitej czerwonym pluszem w odświętnie przystrojonej bryczce. Plecami do woźnicy i przodem do proboszcza, który zaczął ją przepytywać. Rozglądała się z satysfakcją, to tą bryczką państwo młodzi jechali do kościoła.

Przyjaciółki
Poznały się w czasie egzaminu na studia do jednej z krakowskich uczelni. Może widziały się wcześniej w którejś z egzaminacyjnych sal, lub na korytarzu, ale na pewno nie stąd brało się uczucie bliskości, już przy pierwszym spotkaniu.
Klara i Aga wyszły z budynku biblioteki. Idąc chodnikiem, w rozświetlonych słońcem powietrzu, nagle dostrzegły siebie nawzajem. Klara bez zastanowienia wyciągnęła rękę i to samo zrobiła Aga, obie równocześnie powiedziały swoje imiona i radośnie się roześmiały, a wtedy z tyłu usłyszały wołanie
-Poczekajcie na mnie, ja też chcę być z wami ! Biegła ku nim wysoka blondynka, potykając się o rzemyki swoich sandałów.
-To gdzie idziemy -wysapała Danusia – Już wcześniej zwróciłam na was uwagę.

Stanowiły na roku nierozłączną trójcę. Były w tej samej grupie a nawet w tych samych zespołach, na zajęciach w laboratoriach. Wszystko robiły razem, uwielbiały poznawać nowych ludzi, bawić się, ryzykować, udawać i kusić. Sobota dla nich była cudownym dniem, wieczorem szły na tańce. Już późnym popołudniem przed bramą Jaszczurów na krakowskim Rynku kłębił się tłum. Wcale nie było łatwo się tam dostać. Zmieniało się to w okresie postu, wtedy w klubie szaleli przybysze. Miejscowym nie wypadało, to był w końcu Kraków. Szaleć, to określenie doskonale pasowało do Danusi.

Magiczny Kraków

Magiczne miejsca są, jak w bajkach, czasami z wylądu niepozorne. Trzeba je znaleź, wymagają też ducha opiekuńczego, który będzie nad nim czuwał. Tak właśnie miała się rzecz z Krzysztoforami położonymi przy mało reprezentacyjnej ulicy Szczepańskiej, która chociaż wychodziła na Rynek, nie miała wielkomiejskiego poloru Floriańskiej czy Grodzkiej. W tamtych czasach, a piszę o latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, to uliczka kiepskich barów, jak chociażby ten „Pod trzema rybkami" czy „Pikolo" i pokątnych handelków w bramach, wiecznie zatłoczonego parkingu na placu Szczepańskim, nie mówiąc o budynku Milicji Obywatelskiej na rogu przy Plantach.

Zupełnie ginęły w tej bylejakości, Muzeum Sztuki Średniowiecznej w kamienicy Szołayskich i Pałac Sztuki na brzegu Plant, ukryty wśród drzew, w oparach spalin z rur wydechowych . Stary pałac Krzysztoforów w który, za karę, w pierwszych latach powojennych mieściła się Centrala Rybna, teraz odpoczywał jako nobliwe Muzeum Historyczne, znane z konkursów bożonarodzeniowych szopek.

Recenzje filmowe

recenzjaGoltzius and the Pelican Company
Reż. Peter Greenawey

To nie będzie tylko recenzja filmu „Goltizius and the Pelican Company", chciałabym napisać również parę zdań o miejscu w którym go obejrzałam, o kinie Kika, malutkim, kameralnym. Ten pokaz to było jak seans grozy w dziecinnym pokoju. Siedziałam prawie na podłodze w odległości paru metrów od ekranu. Goltizius wychylał się z czarnego kadru, jego wielka twarz wisiała nade mną sugestywnie opowiadając tylko dla mnie niezwykłe historie. Byłam jedynym widzem.

Kraków bez makijażu

 Krakowianie wiecznie narzekają na mgły i smog unoszący się nad miastem - doprawdy trzeba niezłej wichury żeby je przegonić. Kiedyś mówiło się nawet o malaryczności tutejszego klimatu. Winne temu jest położenie miasta w niecce, przez którą przepływa, klucząc na podmokłych łąkach i bagnach Wisła. Stare odnogi koryta i dopływy małych lokalnych rzeczek , strumyków nasycają ziemię wilgocią. Dolinę okalają wzgórza niezbyt wysokie i odległe od siebie i jeszcze dzisiaj porosłe lasem. Ta okolica właśnie stanowi o niezwykłym uroku miasta. Tereny spacerowe znajdują się dosłownie w zasięgu ręki, czy lepiej mówiąc nóg wytrwałego piechura. Cóż przyjemniejszego niż podmiejskie wycieczki? Można je rozpocząć na Salwatorze przy klasztorze sióstr Norbertanek, stamtąd wspiąć się na wzgórze aleją Kasztanową i przez oba Kopce Kościuszki i Piłsudzkiego dojść do Bielan. Dalej, spod klasztoru Kamedułów przejść łąkami na brzeg rzeki po przeciwnej stronie klasztoru tynieckiego. Chcę opowiedzieć o takiej właśnie wycieczce w gronie przyjaciół u schyłku lata. W tamtych czasach nie było jeszcze autostrady przecinającej rzekę i dzielącą przestrzeń łąk i pól między dwoma wzgórzami Bielańskim i Tynieckim i między dwoma klasztorami.

Moja wymarzona podróż

Podróż jest mirażem. Zlepkiem marzeń, przeczytanych książek i snów. Oczekiwaniem tego, co ukaże się za widnokręgiem, a chociażby za rogiem, co umyka i zostawia niedosyt. Jest ruchem , zmieniającym się obrazem świata w oknie pociągu. Jest pobudzeniem naszego ciała do wędrówki, napina nasze mięśnie, wyostrza zmysły. Jest zrzuceniem z barków wygodnego przytulnego okrycia i wystawieniem naszej skóry na słońce, wiatr i razy. Jest też wędrówką w przeszłość, w historię. Najlepiej podróżować pociągiem, ot jak chociażby tym z dzieciństwa, który niespiesznie wspinał się na św Krzyż - wąskotorówka z kilkoma zaledwie wagonami, tocząca się przez Puszczę Świętokrzyską.

Opowiastka dla Alusi

kids readNiusia od paru dni była podekscytowana perspektywą wyjazdu na wycieczkę klasową w góry. Najbardziej podniecała ją to, że przekroczą granicę i będą zwiedzać jaskinie w Czechach. Myślała o upominkach, które tam kupi i kogo nimi obdaruje. Przepytywała podchwytliwie rodzinkę, co jest takiego po tamtej stronie, czego nie ma tu.
Dzień wycieczki do Czech na pewno na długo zapadnie w jej pamięci.
Jaskinia z wielometrowymi soplami, które setki lat czekały tu na nią była oczywistością. Ale ekscytujące było dla niej przejście przez nowoczesny pawilon handlowy z kasami biletowymi i sklepikami sprzedającymi kawałki skał i stalaktytów. To wszystko wyeksponowane umiejętnie na ladach w promieniach jarzeniowych lamp i uśmiechach sprzedawców.

Stereotyp

 Stereotypy zmieniają prawdziwych ludzi z krwi i kości w kukły. To one symbolizują nasze uprzedzenia, obawy, a czasami nieuświadomiony strach. Nasze lęki tworzą straszliwe golemy zszyte z kawałków dawno już martwych ciał. Są karykaturalne i nie oddają prawdziwych myśli , uczuć, ukrytych pod tą skorupą. Przerażają nas, sztuczne jak materia z której ich stworzono. A przecież wydawałoby się, że schematyczność myślenia, ułatwi zrozumienie skomplikowanego świata, ot nalepienie naklejek na szufladzie i już wiadomo co która zawiera.

Jest wręcz przeciwnie. Tym bardziej, że my sami, w opozycji do tego niepoznanego, budujemy własną tożsamość złudną i nieprawdziwą. Dzieje się tak dlatego, że inność traktujemy jak wyzwanie, jak kwestionowanie naszych świętych zasad. Stąd chociażby okrutne epitety i niesprawiedliwe sądy określające społeczeństwa, poszczególnych ludzi, profesje przez nich wykonywane, ich wygląd, miejsca w którym żyją, hierarchie w społeczeństwie, stanu umysłu, ciała. W ten sposób ze strachu unicestwiamy ich.
Stereotyp to wtłoczenie żywego człowieka w matrycę, która wykroi płaską postać według założonego przez nas wzoru. Na przykład:
Macho – kim jest taki mężczyzna i jak sprostać temu wyobrażeniu.

Bohaterowie codzienności

Wstała niewyspana, machinalnie włączyła radio. Spiker czytał komunikat o ogłoszonym konkursie radiowym na opowiadanie, którego tematem mieli być bohaterowie codzienności. Parsknęła śmiechem. Wyobraźnia podsunęła jej obraz galopujących topornych postaci, żniwiarki i robotnika ściganych przez mocarnego górnika, to wszystko w slapstickowym tempie starego kina. Czyżby nasze zwyczajne życie znowu dopominało się o herosów? Czy znowu place i skwery miały zaludnić się pomnikami tych niezłomnych, pierwszych w pracy, odważnych boju i heroicznych w bólu, nawołujących nas ludzi żebyśmy szarą codzienność przekuli w marmury? Na szczęście codzienność potrafi ośmieszyć i rozbroić tę pozę i jej koturnowość.
Bo czyż nie tak to się zdarzało w czasach tryumfalnych pochodów pierwszomajowych w pierwszych latach po wojnie.

Kanadyjczycy

To tak wygląda to miejsce, pomyślałam, spoglądając z góry na zieloną wyspę, wziętą w kleszcze dróg szybkiego ruchu. Zdjęcia, które oglądałam wcześniej, pokazywały młody sosnowy lasek na zboczu, przechodzący w zarośnięty chaszczami ogród, na który otwierał się olbrzymim tarasem dom, architektonicznie nawiązujący do górskiego szałasu, czy też bacówki. Zbudowany z drewnianych bali, surowy, rzucający wyzwanie zgrabnym, przytulnym domkom kanadyjskiego przedmieścia. Taki też był wewnątrz. Pełen powietrza, światła, kolorowych drobiazgów przywiezionych z wędrówek po obu kontynentach. Pusty, nie ograniczający niczym ludzi, którzy tu żyli.
Gospodarze nie zmienili się wiele. Na pewno okrzepli, zadomowili się tutaj, nabrali pewności, że to jest ich miejsce.

Józefa sny

Jozef2  Siedział ciężko sapiąc na wersalce. Był duży, jak to się mówi, kawał chłopa, miał 67 lat. Jego brzuch opierał się miękko na kolanach. Co jakiś czas spomiędzy wąskich szparek powiek rzucał spojrzenie na ekran włączonego telewizora.
Jeszcze wiele mogę – tak myślał o sobie - ale nie wszystko mi się chce, bo i po co.
Nie cierpiał swojego pokoju. Był wąski, brakowało mu w nim powietrza Rozłożona wersalka zajmowała prawie całą przestrzeń. Ściany ozdabiały proporczyki, dyplomy ukończenia kursów i studiów, słowem, dokumentacja jego zawodowego życia. To była klitka, najmniejsza w całym mieszkaniu i to, że jemu przeznaczona odbierał jako swoistą degradację.

Eleonora z Akwitanii  -  być może zodiakalny Lew (?)

 

lew

Przyznam się, że temat pracy, był dla mnie nie lada problemem. Jestem racjonalistką, chociaż jak wszyscy, ponurego typa nazywam „facetem spod ciemnej gwiazdy", a najcudowniejszym wieczorem, dla mnie, jest ten wigilijny, rozpoczęty wzejściem gwiazdy betlejemskiej, pamiętając równocześnie, jak to wszystko się skończyło.
Znaki zodiaku, i upatrywanie w nich przyczyn naszych klęsk i sukcesów to trochę jak szukanie czterolistnej koniczynki na wielkim zagonie.

Biała Dama - Romans i kryminał w jednym

bialadama2 Prolog
Całą noc mały spał niespokojnie, więc rankiem pani Leńczowa zabrała się do rozpalania w piecu. Dopiero co świtało, przez okna zaklejone papierem przedzierało się zimowe światło. Nie było tego widać ale wychodziły one na drogę, a dalej za nią rozciągał się zaniedbany park wokół willi Decjusza. Olbrzymie stare drzewa stały dostojnie w czapach śniegu. Piękne miejsce – westchnęła pani Leńczowa – myśląc jednocześnie z lękiem o budach granatowej policji na podjeździe willi. Był 31 grudnia 1944 roku.

Joomla Template - by Joomlage.com